MARTA PYTKOWSKA: Adam Małysz ma już dwa srebrne medale olimpijskie. Sam mówił, że to spełnienie jego marzeń. Nie odczuwa pan jednak niedosytu? Przecież nie ma złota.

Reklama

APOLONIUSZ TAJNER*: Te dwa srebrne medale to ogromny sukces. Zakładałem, że będzie medal na normalnym obiekcie, bo tam Adam miał teoretycznie największe szanse. Ale to drugie miejsce na dużej skoczni to był prawdziwy majstersztyk. Podium wywalczone w sobotę to spełnienie jego i naszych marzeń.

Ale przyzna pan, że to spora niespodzianka? Przecież Małysz przed igrzyskami nie był stawiany wśród faworytów.

Przygotowania do sezonu, gdyby nie ta nieszczęśliwa kontuzja, przebiegłyby bez zakłóceń. Początek też był niezły, później pojawiły się pewne problemy, ale wszyscy widzieliśmy, że ta forma wciąż rośnie. Przełom nastąpił w Zakopanem, później to drugie miejsce w Klingenthal, które zapewniło Adamowi szóstą lokatę w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. To oznaczało, że będzie skakał z najlepszymi, z Ammannem i Schlierenzauerem. Jedyne, czego się obawialiśmy, to by rywalizacji nie wypaczył wiatr. By nagle nie okazało się, że jeden dostanie wiatr pod narty i wszystkim odfrunie na kilka metrów i po zawodach. Tak na szczęście nie było w konkursie na normalnej skoczni. Na dużej wiatr już trochę namieszał w czołówce. Adam miał sporo szczęścia, pojawiły się dobre warunki noszenia, ale trzymano go na belce. I mimo że dostał odrobinę przedniego wiatru, poleciał bardzo daleko.

Reklama

Ale Ammanna znów nie pokonał. Czy też jest pan zwolennikiem teorii, że Szwajcar wygrał dzięki cudownym wiązaniom?

Austriacy na pewno nadal tak uważają. Ammann ma świetnie przygotowany sprzęt. Te śruby spowodowały, że but obniżył się o 3 cm, dzięki czemu jego narty szły bardziej płasko, a to w efekcie zwiększało powierzchnię noszenia. Jednak nie to zadecydowało o zwycięstwie, ale wspaniała forma i genialne skoki. Na tych igrzyskach wygrywali najlepsi aktualnie skoczkowie, Simon, Adam i Gregor. To sprawiedliwe rozwiązanie.

Skąd wzięły się problemy Austriaków?

Reklama

Oni już na treningach pokazali, że nie są w najwyższej dyspozycji. Austriacy w Pucharze Świata wygrywali konkurs za konkursem praktycznie od samego początku, później dominowali też w Turnieju Czterech Skoczni. Sam się zastanawiałem, jak oni tę formę zamierzają utrzymać. Na igrzyskach wszystko pękło. I nagle okazało się, że obowiązek walki o medale, w tym o ten najcenniejszy, spadł na Gregora Schlierenzauera. Ten dwudziestolatek już w tym roku pokazał, że jeszcze nie jest na tyle silny psychiczny, by wziąć na swoje barki takie obciążenie. Choć i tak spisał się nieźle.

Wiadomo, że Małysz będzie skakał także w przyszłym sezonie. Czy nadal jego trenerem będzie Hannu Lepistoe?

Na takie decyzje jeszcze przyjdzie czas. Ale według wstępnych rozmów obydwaj panowie są bardzo zainteresowani kontynuowaniem współpracy, która przyniosła tak ogromne sukcesy. Sądzę, że w ogóle zachowany zostanie ten układ, nie tylko z Lepistoe, ale też z Robertem Mateją jako asystentem Fina i serwismenem Maciejem Maciusiakiem.

Przed skoczkami ostatni występ w konkursie drużynowym. Jest szansa na medal?

Tak naprawdę poza Austriakami nie ma na tych igrzyskach ekipy, która miałaby wyrównany skład. A wyniki osiągnięte przez naszych reprezentantów w konkursie są naprawdę obiecujące. Kamil Stoch był 14., a Stefan Hula – 19. Może tylko Krzysiowi Miętusowi nie wyszło, ale po późniejszej analizie okazało się, że skoczył tak daleko, na ile mu pozwoliły warunki na skoczni. Akurat miał pecha.

*Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, były trener Adama Małysza, z którym wygrał Turniej Czterech Skoczni i dwa medale olimpijskie w Salt Lake City w 2002 r.