"Gdy do mety zostało 200 metrów, zacząłem szukać wzrokiem kamery, żeby się uśmiechnąć. Już wiedziałem, że wygramy, że wszystkie złe wspomnienia sprzed czterech lat zostały wymazane" - mówił szczęśliwy Marek Kolbowicz po wyścigu, którego ostatnie metry przypominały finisz sobotniego biegu na 100 metrów mężczyzn i triumf Usaina Bolta. Polacy też zdeklasowali rywali.
"Nie potrafię wyrazić, co czuję, nie znałem takiego uczucia wcześniej" - mówił ze łzami w oczach trener Aleksander Wojciechowski. Jego podopieczni też się wyraźnie wzruszyli.
"A mieliśmy się nie rozklejać. Daliśmy z siebie wszystko w półfinale z myślą o tym, by lepiej czuć się w ostatnim wyścigu - taka taktyka. Wtedy nie miałem sił wysiąść z łódki. Teraz nawet się nie zmęczyliśmy. Jakie to było łatwe" - śmiał się szczęśliwy Kolbowicz, który podczas igrzysk w Atenach był w osadzie, która finiszowała na 4. miejscu.
"Siedem setnych sekundy, których wtedy zabrakło do medalu, to liczba, którą miałem przed oczami przed każdym startem. Teraz ją wymazałem, choć nie mogę nie myśleć o chłopakach, którzy wtedy z nami płynęli, a teraz ich nie ma. Żal, że w Atenach nie było brązu" - mówił Kolbowicz, który sam przyznaje, że rządzi w osadzie w sposób "dyktatorski”.
Zdradził jeszcze DZIENNIKOWI, że gdyby nie zdobył medalu, skończyłby karierę. "A tak mogę spojrzeć wszystkim w oczy. Przed startem byłem psychicznie zmęczony, ale teraz mogę powiedzieć: <Panie prezesie PKOl, panie ministrze, melduję wykonanie zadania>. Zrobiiłem to, co sobie i wszystkim obiecałem".
Czwórka - Konrad Wasilewski, Marek Kolbowicz, Michał Jeliński i Adam Korol - przez trzy lata dominowała na światowych torach i gdyby nie dwie porażki tuż przed igrzyskami, byłaby uważana za stuprocentowego faworyta. Co innego czwórka wagi lekkiej, która wcześniej nigdy w historii nie stała nawet na podium ważnej imprezy. Chyba nie wszyscy wierzyli w nią nawet w polskiej ekipie, bo... na mecie zabrakło biało-czerwonych flag, by dać je bohaterom. Gdy wzięła je czwórka wagi lekkiej, nie było w co przybrać po wyjściu z wody załogi z czwórki podwójnej. "Dajcie flagi!" - nerwowo krzyczał szef wyszkolenia Bogusław Gryczuk.
"Mało osób w nas wierzyło. Może my czterej, nasze rodziny, trenerzy, najbliżsi znajomi. I to wszystko. A my dokonaliśmy czegoś z granicy marzeń i rzeczywistości. Przed startem chcieliśmy wejść do finału. Po świetnym półfinale uwierzyliśmy w medal. Ale nikt głośno tego nie powiedział... Szczęśliwy, najbardziej w życiu, poczułem się, gdy spojrzałem na wyniki. Wcześniej byłem tak zmęczony, że nawet nie wiedziałem, którzy finiszujemy. Całe zmęczenie minęło. A emerytura olimpijska sprawi, że nie będę się już musiał martwić, czy wystarczy mi w przyszłości na czynsz" - mówił Miłosz Bernatajtys. Trzecich Kanadyjczyków Polacy wyprzedzili o o 17 setnych sekundy. Gdy wyniki zobaczył szczęśliwy Paweł Rańda ze szczęścia wskoczył do wody i wyciągnął palec w stronę nieba. Złoty medal zadedykował zmarłej niedawno matce.