Za zwycięstwo w Eastbourne dostała pani ogromny puchar, czek na 95,5 tys dol i butelkę cennego szampana. Wzniosła pani toast?
Szczerze mówiąc nie przepadam za szampanem.

Kiedy przemawiała pani po dekoracji drżał pani głos. Wzruszyła się pani?
Drżał mi głos, nogi się pode mną trzęsły, ale chyba bardziej ze zmęczenia, niż ze wzruszenia. W tym momencie opadło ze mnie całe napięcie, chciałam już mieć to wszystko za sobą. To był ciężki turniej.

Uważa go pani za największy sukces w karierze?
Na pewno. Jeżeli chodzi o prestiż i punkty rankingowe można go porównać do ćwierćfinału Australian Open, ale tytuł to tytuł. To mój najciężej wywalczony sukces. Wszystkie rundy były bardzo wyrównane, decydowały pojedyncze piłki. Równie dobrze mogłam przegrać pierwszy mecz. A doszłam do finału, wygrałam w nim z Nadią Pietrową, która od lat jest w czołówce. To mój trzeci i największy tytuł w tym roku. Ale najbardziej się cieszę, że każdy z nich zdobyłam na innej nawierzchni. W Pattaya na betonie, w Istambule na ziemi, a tu na trawie.

Nie przeszkodziła w tym pani nawet poważna kontuzja ręki.
Jestem tym trochę zaskoczona. Myślałam, że wygram tu jeden mecz, zrobię sobie przetarcie na trawie i spokojnie pojadę na Wimbledon. Przecież wcześniej przez 10 dni nie grałam w tenisa. Zapalenie mięśni, które przytrafiło mi się na Roland Garros, było naprawdę nieszczęśliwie. Pomiędzy tym dwoma turniejami wielkoszlemowymi są tylko dwa tygodnie przerwy i trzeba zmienić nawierzchnię. A ja akurat wtedy nie mogłam się dobrze przygotowywać.

Nie ma obawy, że przez ciężkie mecze kontuzja się odnowi?
Gdybym w Eastbourne grała jeszcze debla, pewnie byłoby takie zagrożenie. Więc z niego zrezygnowałam. Z ręką jest znacznie lepiej. Leczenie takiej kontuzji może trwać nawet 6 tygodni. Ja próbowałam grać już po 10 dniach, ale nie byłam w stanie, musiałam jeszcze kilka dni odczekać. Prawe przedramię ciągle jest trochę grubsze niż lewe. Nie wiem, czy ta opuchlizna w ogóle kiedyś zejdzie. Muszę grać w opatrunku. Mam naklejony taki specjalny gruby plaster, który podtrzymuje mięśnie. Dzięki temu określona część mięśnia właściwie nie pracuje, nawet w trakcie gry. Ale na początku ból był potworny, nie mogłam sobie nawet sama otworzyć drzwi. Musiałam przez to wycofać się z turnieju w Birmingham i za jednym zamachem chciałam zrezygnować z Eastbourne. Na szczęście postanowiłam poczekać z decyzją. Ale ani przez chwilę nie spodziewałam się takich sukcesów. Szczyt moich oczekiwań to była obrona punktów sprzed roku.

W finale z Pietrową bardzo dużo się działo. Nie rozpraszało pani to ciągłe wzywanie trenera na kort i seria przerw medycznych?
Obie byłyśmy wykończone całym turniejem. Ja też brałam przerwę medyczną,miałam tak zmęczone nogi, że łapały mnie skurcze. Nadia zagrała jeden mecz więcej niż ja, ale ja miałam cięższe przeprawy. Za każdym razem wychodziłam na kort późnym wieczorem, na mokrą, nasiąkniętą trawę. Przez opóźnienia jednego dnia musiałam zagrać właściwie dwa spotkania. Poza tym mojego półfinału przeciwko Marion Bartoli nie ma co porównywać z rywalkami Nadii: Jekatieriną Makarową, czy Samanthą Stosur. Między nimi a Bartoli jest różnica klasy. Nadia miała trochę łatwiej, była świeższa w finale.

Po przegranym secie wezwała pani trenera na kort, a na ogół pani tego nie robi?
Rzeczywiście, rzadko korzystam z tej możliwości. Tym razem właściwie to sam tata chciał ze mną porozmawiać. Nie chodziło mu nawet o taktyczne wskazówki, ale o zmotywowanie, podtrzymanie mnie na duchu. Żebym nie załamała się po wyczerpującym drugim secie, który trwał godzinę, a potem jeszcze był tie-break do 13. On nas obie strasznie dużo kosztował i psychicznie, i fizycznie.

Tata nie siedział na trybunach, nie wytrzymał napięcia?
Oglądał go na telebimie, w player's launge. Widocznie uznał, że tak będzie lepiej. Na którymś z poprzednich meczów, chyba z Bartoli, strasznie się denerwował, nie mógł usiedzieć. Wiadomo, że ja coś takiego widzę i to się przekłada na stan moich nerwów. Pojawia się dodatkowe napięcie, a w trakcie meczu i tak nie brakuje stresu.


















Reklama

W Wimbledonie wystartuje pani jako 11. tenisistka świata. Oczekiwania będą duże.
A ja mam tylko niedzielę na odpoczynek. Moja pierwsza rywalka, Iveta Bennesova, grała świetnie, kiedy spotkałyśmy się ostatnim razem. To trudna przeciwniczka, zresztą z leworęcznymi zawsze gra się trudniej.

Ale przed dwoma laty pokonała ją pani. Jeśli Marta Domachowska wygra z Jill Crybas, co udało jej się całkiem niedawno, w drugiej rundzie zmierzą się dwie Polki.
Daj Boże, żeby doszło do takiej sytuacji. To będzie oznaczać, że jedna z nas na pewno awansuje do trzeciej rundy.

Taki mecz nie rozbije waszego teamu deblowego?
Nie ma obawy. Już nie raz trafiałam w tunieju singla na swoją partnerkę deblową. Z Martą też pewnie jeszcze nie raz będę musiała się zmierzyć. A debel będzie dla nas przetarciem przed igrzyskami, gdzie też razem wystartujemy w grze podwójnej.

Zwyciężczyni waszego ewentualnego meczu może w trzeciej rundzie wpaść na Swietłanę Kuzniecową. W ostatnim spotkaniu wielkoszlemowym to pani była lepsza.
Z tym różnie bywa. Przegrałam z Kuzniecową właśnie w trzeciej rundzie rok temu. Ale nie chcę wybiegać tak daleko. Tradycyjnie koncentruję się na pierwszej rundzie.

W tym roku będzie w niej ciasno od Polaków. To historyczny rekord, startuje was czworo.
Rzeczywiście - jak na polski tenis będzie ciasno. Ale im nas więcej, tym przyjemniej. Najbardziej bym chciała, żeby kiedyś było nas tak samo dużo, jak Rosjan, Francuzów i Włochów. Dobrze, że po 22 latach wreszcie pojawił się chociaż jeden Polak w turnieju mężczyzn.

Na meczu Dawida Olejniczaka powinnyście chyba z Martą i z Ulą głośno kibicować?
Będziemy krzyczały: Olej, Olej!