Pierwszego dnia turnieju kibice tłumnie przybyli do Melbourne Park. Korty centralne pełne były na meczach gwiazd (m.in. trójki Serbów), a na meczach Australijczyków pękały w szwach. Na bocznych obiektach tenisiści też nie mogli narzekać. Zanim na kort numer osiem weszły Domachowska i Mirza, na trybunie rozsiadła się grupa młodych ludzi w polskich barwach narodowych.Rozwiesili flagi, wznieśli próbne okrzyki, a w czasie rozgrzewki odśpiewali Mazurka Dąbrowskiego. W porównaniu z nimi kibice z Indii byli słabiej zorganizowani, chociaż równie głośni. Wszystkich i tak przekrzykiwali Włosi, którzy na sąsiednim korcie zagrzewali do boju Simone Bolelliego. Doping był głośny jak na stadionie piłkarskim. Na Wimbledonie to byłoby nie do pomyślenia. Ale tu jest Australia, tu się kibicuje!

Reklama

Doping nie pomagał Marcie. Świadomość, że właśnie zaczyna obronę IV rundy Australian Open najwyraźniej ją sparaliżowała. Obie zawodniczki mają podobny styl gry. Ich mecz można opisać jako wzajemny ostrzał - uderzają z całej siły, na pełnym ryzyku. Tyle tylko, że Marta zbyt często nie trafiała w kort (czasem posyłała piłkę dwa metry od linii). Dla obu tenisistek był to mecz błędów, ale Domachowska popełniła ich więcej - 37, przy dwudziestu rywalki. Do tego doszły jeszcze duże kłopoty z serwisem (aż 10 podwójnych błędów). Napięcie na chwilę opuściło Polkę na początku drugiego seta - pojawiły się asy serwisowe, przełamała serwis rywalki, wyszła na prowadzenie 4:2. Niestety, potem wszystko wróciło do stanu z początku meczu.

>>>Domachowska juz odpadła z Australian Open

Po 67. minutach Marta była poza turniejem, a rywalka mogła pogratulować sobie doskonałego powrotu na kort. To był jej pierwszy mecz po półrocznej przerwie spowodowanej kontuzją nadgarstka. Po meczu Mirza nieoczekiwanie wzięła Martę w obronę. "Nie pozwoliłam jej, żeby poczuła się dobrze na korcie" - mówiła. Przyznała, że to ona odpowiada za fatalny serwis Marty. "Return to moja największa siła, wszystkie rywalki o tym wiedzą. Próbują jakoś specjalnie serwować, żebym nie odpowiedziała winnerem i stąd biorą się podwójne błędy. Po prostu wywieram presję" - opowiadała.

Reklama

Konferencja prasowa zgromadziła sporą grupę dziennikarzy zainteresowanych formą tej kontrowersyjnej, postępowej Muzułmanki z Indii. Jej opowieść sprawiła, że coraz mocniej przecierali oczy ze zdumienia. "Kontuzja odnowiła mi się na igrzyskach w Pekinie i nikt nie wiedział, co mi dolega. Wróciłam do domu, badania nic nie wykazywały. Te kilka dni to był najcięższy okres w moim życiu. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek wezmę jeszcze rakietę do ręki. Przez dwa tygodnie nie wychodziłam ze swojego pokoju" - mówiła.

Lekarze wysyłali ją na kolejną operację. Wtedy przyjaciel, indyjski krykiecista, namówił ją na wizytę u pewnego znachora. "Powiedział mi, żebym się nie dziwiła niczemu, co zobaczę lub usłyszę. Usłyszałam, że będę zdrowa w 10 dni. Nie uwierzyłam, ale po czterech dniach ruchomość ręki zwiększyła się z 60 do 95 procent. Po ośmiu dniach zrobiłam rezonans. Blizna, którą miałam, zniknęła".

Specjalista od naturalnej medycyny koreańskiej leczył ją igłami i wibracjami. "Był moment, że w dwa palce miałam wbite 35 igieł. Zrobiłam nawet zdjęcie na pamiątkę. Po dwóch tygodniach znów zaczęłam odbijać piłkę. Stopniowo wznowiłam normalne treningi, dziś mój forhend jest taki, jak dawniej. To wszystko było jak cud" - przyznała szczęśliwa Mirza.