Mecz z Rosją to był niezły horror.

Bartosz Jurecki: Za cały komentarz wystarczy jedno słowo - Kasa! (przydomek bramkarza Sławomira Szmala – red.). Za mało? No dobrze, zbyt szybko oddawaliśmy rzuty, zwłaszcza w pierwszej połowie. Rosja ma wielkich chłopów na środku i poblokowali nas trochę. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, że nie odpuszczą. Po przerwie dużo lepiej graliśmy w obronie, Sławkowi też było łatwiej. Rosjanie odpadli z sił w końcówce, my to widzieliśmy, ciągnęliśmy kontrę. Mamy długą ławkę i wielką siłę rażenia. Jestem z siebie zadowolony po tym meczu, dobrze zagrałem. Oby tak dalej.

Reklama

Debiutował pan cztery lata temu. Czy w ciągu tego czasu jakiś mecz szczególnie zapadł panu w pamięć?

Były dwa takie spotkania - w 2005 roku ze Szwecją w eliminacjach mistrzostw Europy. To były moje pierwsze mecze o naprawdę dużą stawkę. Po losowaniu niewielu dawało nam jakiekolwiek szanse w rywalizacji z utytułowanymi Skandynawami. A jednak w dwumeczu okazaliśmy się lepsi i wyrzuciliśmy Szwedów z wielkiego turnieju, co wcześniej przez kilkadziesiąt lat nikomu się nie udawało. Te spotkania będę pamiętał do końca życia.

Reklama

Pańska nie najwyższa dyspozycja przed mistrzostwami Europy na turnieju w Czechach wszystkich zaskoczyła. Trzy mecze bez gola to nie w pańskim stylu. Z czego się wzięła ta obniżka formy, przecież zawsze był pan najrówniej grającym zawodnikiem kadry?

Faktycznie, w Czechach grałem katastrofalnie. No cóż, na każdego kiedyś przychodzi pora kryzysu. Ciężki sezon, olimpiada, zaledwie cztery dni wolnego między ligą a początkiem zgrupowania kadry. Potem ostre treningi w Warszawie. A ja nie jestem z żelaza. Byłem zmęczony i nie czułem się najlepiej. To potem wychodzi w trakcie gry. Moje rzuty były nieprzygotowane, oddawane zbyt szybko, nie wyczuwałem i nie przewidywałem reakcji bramkarza, więc konsekwencje były takie, że najczęściej trafiałem w niego.

Teraz czuje się pan lepiej?

Reklama

Zdecydowanie tak! Odbudowałem się psychicznie, fizycznie też dochodzę już do siebie, wróciła świeżość. Mecz z Algierią był dla mnie przełomowy. Zresztą nasz lekarz Maciek Nowak mówił, że forma przyjdzie z czasem. I tak jest. Forma rośnie.

Przez te wszystkie lata w kadrze na kole nie miał pan praktycznie żadnej konkurencji. To dla pana korzystna sytuacja?

Ja bym tak nie powiedział. Daniel Żółtak teraz naprawdę ostro wchodzi do drużyny. W każdym meczu pokazuje się z bardzo dobrej strony. W obronie jest znakomity, w ataku też niczego mu nie brakuje. Myślę, że z biegiem czasu na tej pozycji w naszej drużynie będzie coraz większa rywalizacja.

Konkurencja mobilizuje czy raczej jest pan zawodnikiem, który woli mieć spokojną głowę i pewne miejsce w pierwszym składzie?

Jestem takim typem gracza, którego rywalizacja bardzo dopinguje. Kiedy jest jakiś konkurent do miejsca w drużynie, to człowiek bardziej przykłada się do pracy, bo wie, że ktoś czyha na tę pozycję, w każdej chwili może ją zająć i potem długo nie oddać. Taka sytuacja jest dla mnie mobilizująca. Ale cieszę się z zaufania trenera, którym obdarzał mnie przez te wszystkie lata. Chociaż z drugiej strony sądzę, że nie gram w reprezentacji na kredyt i zasługuję na to, co mam. Bo każdego dnia ciężko na to pracuję.

Na co stać Polskę w Chorwacji?

Zobaczymy, z iloma punktami wyjdziemy z grupy. Stać nas na wiele, nawet na zdobycie złotego medalu. Ale jesteśmy jeszcze drużyną chimeryczną. W pięć minut potrafimy zrobić bardzo dużo błędów i stracić wszystko. Tu cały czas będzie bardzo ciężko, do każdego spotkania musimy podejść maksymalnie skoncentrowani. Poczekajmy do zakończenia pierwszej rundy mistrzostw. Wtedy będzie można nas oceniać i rozmawiać o dalszych szansach.