Czy cieszy się Pani, że zakończyła ubiegły rok jako dziesiąta tenisistka świata w rankingu WTA Tour?

Agnieszka Radwańska: Oczywiście, że tak, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dobrze jest zakończyć sezon występem w turnieju masters, ale jednak bycie w czołówce światowej było sporym sukcesem. Czy to jest ósme, dziewiąte czy dziesiąte, to już nie ma aż takiego znaczenia, bo tam różnice są bardzo płynne.

Ale oznacza rygorystyczne warunki startów przez cały obecny sezon...

Szczerze mówiąc w ubiegłym roku chciałam zagrać w mastersie, ale nie być w czołowej dziesiątce, co oznaczało, że kilka zawodniczek musiałoby przed tym turniejem złapać kontuzje, a to się tak masowo nie zdarza. Ale faktycznie zasady jakie przyjęto dla dziewczyn z TOP 10 są sporym utrudnieniem. Najlepiej na tym wyszły zawodniczki: jedenasta, dwunasta i trzynasta, bo były tuż za czołówką, ale teraz mogą grać we wszystkich turniejach, w jakich mają ochotę. W moim przypadku na dobrą sprawę ucięto połowę kalendarza, bo mogę grać tylko w największych i najmocniej obsadzonych turniejach.

Skoro zmiany nie są dla zawodniczek, to dla kogo?

Myślę, że WTA zrobiła to tak naprawdę pod siebie i pod sponsorów czy telewizje. Nie jest dobrze, że wciąż będziemy trafiać na siebie, z konieczności grający w tych samych miejscach. Dotychczas normalne było, że kiedy pojawiała się jakaś blokada, to się jechało na mniejszy turniej i tam, grając ze słabszymi zawodniczkami, szukało się formy. Teraz jesteśmy skazane na siebie i tylko raz w każdym półroczu mamy prawo do występu w mniejszym, dowolnie wybranym turnieju. To trochę mało, żeby nadrobić straty punktowe w razie słabszych wyników czy poważniejszej kontuzji.

Czy właśnie o blokadzie można mówić w Pani przypadku? Początek sezonu chyba wypadł poniżej oczekiwań?

Reklama

Szczerze mówiąc uciekł mi tylko pierwszy tegoroczny Wielki Szlem, a porażka w pierwszej rundzie Australian Open jest pewnym rozczarowaniem. W nowym regulaminie oznacza to zero punktów i nie mam możliwości tego naprawić i to moim zdaniem jest głupie, bo wiadomo, że komuś się może powinąć noga. Dawniej można było to odrobić, grając więcej w małych turniejach.

Inne zawodniczki z również krytykują zmiany, ale czy to może się przełożyć na wycofanie tego regulaminu?

Owszem inne dziewczyny też głośno o tym mówią na konferencjach prasowych i na spotkaniach z WTA, ale tak naprawdę nie mamy większego wpływu na to wszystko. W odpowiedzi na nasze pytania wciąż słyszymy zapewnienia, że zostanie to przemyślane na nowo, ale nic z tych słów nie wynika.

Czy będzie się pani starała zakończyć ten rok poza pierwszą dziesiątką?

Nie, będę się starała grać cały czas jak najlepiej, żeby się załapać na mastersa. Żeby się utrzymać w ścisłej czołówce trzeba grać dobrze od stycznia do października. Nie ma zmiłuj i nie można nic odpuścić, więc to nie wchodzi w grę.

A sam układ tegorocznego kalendarza obowiązkowych startów Pani odpowiada?

Nie bardzo, bo w maju i czerwcu gram właściwie pięć turniejów z rzędu, a po Wimbledonie mam kilka tygodni przerwy. Potem znów mam intensywny okres trzech startów w US Open Series, który zakończy się w Nowym Jorku. Nie jest to dobrze pomyślane, ale na pewno odpowiada WTA i sponsorom, bo o to chyba głównie chodzi.

Co zmieniło w Pani życiu wejście do grona najlepszych tenisistek świata?

Jestem bardziej pewna siebie, bo inaczej patrzyłam na wiele rzeczy, gdy poznawałam Tour i zawodniczki, no i przerażały mnie spotkania z dziennikarzami. Teraz traktuję to jako część mojej pracy, bo bez tego tenis nie byłby tak popularny w mediach. Wiadomo, że zdarzają się czasem sytuacje nieprzyjemne, jak choćby zaglądanie na siłę do życia prywatnego, ale wszystkie zawodniczki to przerabiały. Ja nie miałam takich sytuacji zbyt wiele, chociaż w sądzie toczą się obecnie dwie sprawy. Nie powiem z jakimi gazetami, ale chodziło o teksty, w których dziennikarze twierdzili, że nasz mecz w Dubaju był ustawiony, a nasz ojciec obstawia duże pieniądze u bukmacherów i ma z tego miliony.

A w relacjach z czołowymi tenisistkami świata?

Na początku czołowe zawodniczki znałam tylko z telewizji, a teraz znam je bezpośrednio. Z kilkoma się nawet przyjaźnię. To naturalne bo spotykamy się przez dziesięć miesięcy w roku, choć wiadomo, że czasem wychodzimy na kort grać przeciwko sobie, ale to normalne. Tak naprawdę niewiele jest tenisistek, które się izolują i żyją w swoim świecie, ograniczając się tylko do swojego sztabu, ewentualnie rodziny. Czasem przeszkodą jest bariera językowa, dlatego widać, że często zawodniczki trzymają się razem krajami.

Czy jesteśmy świadkami zmiany pokoleniowej w kobiecym tenisie?

To chyba za mocno powiedziane, chociaż faktycznie ostatnio było sporo niespodzianek, szczególnie w marcowych turniejach w Stanach Zjednoczonych.

Podczas zgrupowania reprezentacji w Gdyni towarzyszyła Pani ekipa Tennis Channel? Czy powstaje film o siostrach Radwańskich?

Nie to jest specjalny program, który ma promować tenis jako dyscyplinę, opowiadający o młodych zawodniczkach w tourze, jak choćby Wiktoria Azarenka czy Caroline Wozniacki.

Promocja jest ważna w obliczu finansowego kryzysu, który pewnie nie ułatwia poszukiwania sponsorów...

Wiadomo, ze takiego sponsora, jakim był Prokom, nie ma na razie i pewnie długo nie będzie takiej korzystnej propozycji współpracy. Nie chcę jednak więcej na ten temat mówić, bo prowadzone są jakieś rozmowy i nie chcę zapeszać.

Co Pani sądzi o mocnej ekspansji Azji w tourze. Czy faktycznie w Japonii czy Chinach za tenisistkami podążają tłumy wielbicieli?

Rzeczywiście zdarzają się grupki kibiców koczujących przed hotelami, żeby zrobić zdjęcia zawodniczkom. Są też fani bardziej „napaleni”. Ostatni dawałam autograf na torebce Louis Vuitton, ale wcześniej pytałam tę kobietę czy jest tego pewna, bo ta torebka była oryginalna - w tym przypadku zawsze to poznam. Chyba tylko tam ktoś potrafi poświęcić taką torebkę, żeby zdobyć autograf. (chwilę po tym pytaniu do Agnieszki podeszło pięciu kibiców japońskich prosząc o złożenie autografów).

Siostra Urszula przebiła się już do pierwszej setki rankingu, idąc w pani ślady i w tym roku również zdaje maturę...

Nie było łatwo, pamiętam, że przed maturą wstawałam bardzo wcześnie, po egzaminach jadłam obiad w aucie i pędziłam na treningi. Na nic innego nie miałam praktycznie czasu i spałam po cztery godziny na dobę. Ale nie żałuję. Uważam, że matura jest niezbędnym minimum, które trzeba zdobyć, bo otwiera drogę do dalszej nauki, a w WTA dziewczyny, które ją mają można policzyć chyba na palcach jednej ręki. Studia muszą jeszcze poczekać, bo trudno je pogodzić z zawodową grą w tenisa. Studiowanie przez internet czy w jakiś podobny sposób to nie to samo.

Czy nie żałuje Pani, że rygor treningowy ogranicza w Pani życiu swobody i możliwości jakie mają inne 20-latki?

Nie można mieć wszystkiego, zawsze jest coś za coś. Na pewno z Ulą mamy mniej czasu na wyjścia do kina, znajomych czy imprezy w porównaniu z rówieśniczkami, ale nie narzekamy. Każdy w życiu dokonuje wyborów, a my chcemy grać w tenisa.

Czy lepiej się Pani gra za granicą, gdzie jest mniejsza presja publiczności, czy też w kraju, gdzie bywa bardzo głośno, jak choćby podczas spotkania w ramach Fed Cup z Japonią?

Właściwie teraz mam okazję grać w kraju tylko raz w roku w Warszawie. A tym razem doszła możliwość występu w reprezentacji. Miałyśmy do tego szczęście w losowaniu, że mecz był u nas, bo nie byłby mi na rękę wyjazd do Japonii i szybki powrót na obowiązkowy turniej w Stuttgarcie. To na pewno dwie różne sytuacje, chociaż na wyjazdach właściwie prawie wszędzie pojawiają się grupy polskich kibiców, jednak nie w takiej ilości, jak na przykład w Gdyni czy Warszawie.

Ale nie tylko na trybunach spotyka Pani Polaków, bo w Tourze jest kilka polskich nazwisk: Wozniacki, Wozniak, Lisicki, choć zawodniczki te reprezentują inne kraje...

No tak, szczególnie blisko przyjaźnię się z Caroline Wozniacki, co chyba nie dziwne, bo obie mówimy po polsku, zresztą jej rodzice też. Kiedyś nawet Karolina w trakcie meczu z Ulą uciszała trochę ojca, żeby jej doradzał ciszej, bo moją siostra wszystko rozumie. Wtedy zaczął mówić po duńsku, ale na co dzień w tourze często słyszy się język polski, co jest bardzo miłe.