Wiadomość o podtrzymaniu decyzji odmawiającej licencji na grę w ekstraklasie klubowi ŁKS, co jest równoznaczne z degradacją łódzkiego klubu do pierwszej ligi i uniknięciu bezpośredniego spadku przez Cracovię.

Niestety ja radości prezesa Cracovii nie podzielam. Nie wiem, co radosnego jest w tym, że z ekstraklasy zostanie usunięta drużyna, która zasłużyła na grę wśród najlepszych, a szansę ratunku otrzymają kopacze, których miejsce jest w pierwszej lidze. Pojęcia nie mam, za co Filipiak zamierza im dziękować. Nie wiem też, dlaczego decyzje podejmowane przy "zielonym stoliku" miałyby być zachętą dla inwestowania w futbol - przecież o układzie tabeli powinno decydować wyłącznie zielone boisko. Pod Wawelem najwyraźniej są innego zdania, bo żenujący apel o wyrzucenie ŁKS z ligi, który powstał z inicjatywy prezesa Cracovii poparł także prezydent Krakowa.

Reklama

Oczywiście decyzja komisji odwoławczej ws. licencji ma swoje podstawy prawne. Po to ustala się pewien standard, żeby ekstraklasa była - w miarę naszych skromnych możliwości - "ekstra". Uważam natomiast, że na tak bolesnych decyzjach nikt nie powinien zyskiwać niczego za darmo. Spada ŁKS? OK, ale w barażach gra nie tylko Cracovia, ale także Arka. Powstały nowe okoliczności w postaci dodatkowego spadkowicza, więc szansę awansu powinien otrzymać jeszcze jeden klub pierwszej ligi. Tak po prostu byłoby bardziej sprawiedliwie.

Przede wszystkim chodzi jednak o formę. Wypowiedzi prezesa Filipiaka dowodzą tego, że znaczny majątek, a nawet tytuł naukowy niekoniecznie muszą iść w parze z klasą. Jest co najmniej nietaktem cieszyć się z cudzego nieszczęścia w tak otwarty sposób, jak robił to pan profesor. Znacznie bardziej subtelnie zachował się w tej sytuacji prezes Arki Gdynia, drugiego z beneficjentów decyzji komisji licencyjnej, który wyraził nadzieję, że to nie żaden apel, tylko względy merytoryczne zdecydowały o degradacji ŁKS. Niby to samo, a jednak co innego.