"W sensie sportowym de France Tour jest już martwy. Jako spektakl żyje jeszcze, ale przypomina biegające kurczę bez głowy" - pisze "Liberation", dodając, że skandale dopingowe "odebrały temu wyścigowi resztkę wiarygodności". "Za każdą żółtą koszulką lidera zdaje się kryć pokątny lekarz" - zauważa "Liberation". I dodaje ironicznie: "Sport umarł. Niech żyje cyrk na dwóch kółkach!".

Reklama

Jednocześnie, mimo atmosfery skandalu, słynny wyścig gromadzi ciągle na trasie zawodów i przed telewizorami tłumy widzów. Według mediów, tylko dwa górskie etapy - 13 i 14 lipca - już po pierwszej aferze dopingowej - śledziło aż 4,8 mln telewidzów.

"Tour de France ma (dla Francuzów) coś z rytuału, trudno więc się z nim rozstać. Zwłaszcza że towarzyszy nam on od dzieciństwa, jak dawne miłości, które chcemy za wszelką cenę zatrzymać. Być może dlatego publiczność pozostaje ciągle wierna temu wyścigowi" - komentuje fenomen popularności Tour de France na łamach "Le Monde", francuski antropolog Marc Auge.