Trasa z Obernai do Esch-sur-Alzette liczyła sobie aż 228,5 km. W drodze do mety peleton musiał pokonać pięć wzniesień, na których znajdowały się górskie premie, a jednak do mety dotarł cały peleton. Choć przekrój trasy sprzyjał ucieczkom, których zresztą nie brakowało, to zdecydowana większość grup wolała rozstrzygnąć sprawę etapowego zwycięstwa siłami swoich sprinterów.
Z tego też powodu próby ataków graniczyły z szaleństwem. A jednak do przodu wyrywało się wielu zawodników: po punkty na premich górskich, sprinterskich. Najgroźniejsza okazała się ucieczka Mathiasa Kesslera (T-Mobile) na 3 km przed metą. Niemiec pędził sam uliczkami Esch-sur-Alzette. Zbliżał się do mety po pierwsze zwycięstwo w karierze.
Za jego plecami w peletonie działy się dramaty. Kraksa podzieliła stawkę na dwie części. W grupie goniącej Kesslera znaleźli się jednak wyśmienici sprinterzy i lider Amerykanin George Hincapie (Discovery Channel). Niemiec skapitulował na 50 m przed metą, a o zwycięstwo walczyli wszyscy najlepsi sprinterzy.
Wygrał Australijczyk Robbie McEwen (Davitamon Lotto) przed Tomem Boonenem (Quick Step) i Thorem Hushovdem (Credit Agricole).
Australijczyk Robbie McEwen, dzięki sprinterskiemu atakowi, po raz dziewiąty w karierze wygrał etap Tour de France. Po trzech dniach rywalizacji żółtą koszulkę znów założył Thor Hushovd, bohater ostatnich dni. Norweg pokazał, że jest prawdziwym twardzielem. Jeszcze w niedzielę wieczorem leżał przecież na ulicy w Strasburgu zalany krwią, raniony przez kibica wymachującego reklamowym gadżetem.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama