Michał Jędrzejkowski: Jak na siedemnastolatka, spadła na ciebie wielka odpowiedzialność.
Kamil Łączyński: Rzeczywiście, przez kontuzję Rolandasa Alijevasa zostałem mózgiem drużyny, czuję się odpowiedzialny za grę zespołu. W trudnych chwilach wszystko spada na moje barki. Na szczęście Rolandas mi pomaga. Mówi, jak prowadzić grę, w którym momencie podać, a kiedy rzucić.

Pewnie pozostali zawodnicy grają raczej z pominięciem tak młodego mózgu?
Wydaje mi się, że nie. Zawodnicy, którzy grają już kilka lat, wiedzą, że to właśnie rozgrywający odpowiada za rozprowadzanie piłek, ustala co zespół ma grać w danej akcji. Pominięcie zawodnika na mojej pozycji jest nierealne. Podczas meczu kieruję do kolegów z drużyny sporo uwag. Inna sprawa, że czasem przytakują, ale z dostosowaniem się różnie bywa (śmiech).

Rywale wykorzystują twój młody wiek?

Zdarza się to nawet dość często. Na przykład ostatnio Aleksander Kudriawcew z Czarnych Słupsk myślał, że dam się sprowokować, bo mam mało doświadczenia. Zaczepił mnie dwa razy. Słyszałem z jego ust niezbyt miłe słowa, a do tego... mnie uszczypnął (śmiech). Ale w sumie mu nie wyszło. Ostrzegano mnie przed takimi sytuacjami i nie dałem się podpuścić. W tym samym meczu doszło do jeszcze jednego spięcia. Tym razem było raczej śmiesznie niż nieprzyjemnie. Robiłem zasłonę i niechcący uderzyłem go łokciem. Przeprosiłem, a on odparł, że jak następnym razem tak zrobię, to porozmawiamy inaczej...

Od którego zawodnika w polskiej lidze można nauczyć się najwięcej?
Najlepszy z rozgrywających, przeciw którym grałem, był Miah Davis z Czarnych. Może tak nie wygląda, ale jest niesamowicie silnym koszykarzem. Bardzo mnie tym zaskoczył. Przy rozgrywaniu piłki odbijałem się od niego, chociaż powinno być odwrotnie. Nauczyłem się od niego obserwować boisko. Davis słynie z tego, że świetnie podaję. Jest gościem, który ma pełne zaufanie swojego trenera. Dążę do tego, by osiągnąć taki poziom.

Wszyscy koszykarze w twoim wieku snują marzenia o grze w NBA...

Ojciec kiedyś mi powtarzał, że na pewno kiedyś zagram w tej lidze. Specjalnie dla mnie otworzył szkółkę koszykarską... ale patrzę realnie i myślę raczej o lidze hiszpańskiej. Dostać się do NBA na pozycję rozgrywającego to graniczy z cudem, dlatego raczej trzeba sobie odpuścić takie myśli. Chciałbym kiedyś poznać kulturę Hiszpanii. Byłem w tym kraju przejazdem. Jako kadet grałem na mistrzostwach właśnie w tym państwie. Spodobał mi się styl życia ludzi i to, jak traktują koszykówkę. Jest na równi z piłką nożną. W końcu Hiszpanie do złoci medaliści mistrzostw świata.

Łatwo jest być synem trenera?

Nie. Myślę, że czasami miałem przez to trudniej niż inni. W pierwszej klasie liceum prowadził drużynę w Szkole Mistrzostwa Sportowego i wszyscy myśleli, że będę miał fory. Było wręcz przeciwnie. Musiałem trenować więcej niż inni, by udowodnić, że nie gram dzięki układom.

Wciąż korzystasz z rad ojca?
W wielu sytuacjach. Kiedyś po meczu z Unią Tarnów zadzwonił do mnie dziennikarz. To był mój pierwszy wywiad, więc byłem bardzo podekscytowany. Szybko wykręciłem numer ojca i pytałem się, co mam mówić, żeby dobrze wypaść. Dobrze jest mieć kogoś, kto już to wszystko przeszedł. Poza tym ojciec pełni też rolę mojego menedżera.

W domu pewnie ostro trzyma cię w ryzach?

Zwraca mi uwagę na mój tryb życia, odżywianie, godziny snu. Denerwuje się, jeżeli długo siedzę przed komputerem i nie chcę iść spać.

Pewnie prowadzi to do konfliktów w rodzinie?

Jeżeli słuchałbym się ojca w stu procentach, to nie wytrzymałbym psychicznie. Wiadomo, tata trener i syn zawodnik, czasami w domu dochodzi do prawdziwej burzy. Jakiś wyjątkowo ostrych spięć udaje się uniknąć, bo mama i siostra nas trzymają na wodzy.

Czujesz presję związaną z tym, że jesteś synem znanego zawodnika i szkoleniowca?
Zawsze myślałem, że jako jego syn będę musiał podołać podobnym wyzwaniom, że muszę zdobyć trofea takie jak on. Od początku byłem do tego przystosowany, żeby sprostać jego osiągnięciom.

Łatwo jest siedemnastolatkowi pogodzić karierę ze szkołą?
Na szczęście nauczyciele są życzliwi. Znają moją sytuację i nie robią żadnych problemów. Nie muszę też wysłuchiwać złośliwych uwag. Gdy mam klasówkę i jednocześnie muszę przygotowywać się do meczu, idą mi na rękę. Mogę przełożyć sprawdzian na wcześniejszy lub późniejszy termin. Nawet więcej - przychodzą na mecze Polonii i mi kibicują.

Czyli możesz sobie trochę odpuścić w szkole?
Właśnie, że nie. Czasem od tak po prostu wyjmuję książkę i robię zadania z matematyki. Dla przyjemności, relaksu. Niestety jestem słaby z biologii, a jeśli chcę zdać na AWF, muszę dobrze się do niej przygotować.

Skoro radzisz sobie z gwiazdami ekstraklasy, to zajęcia z WF-u to dla ciebie bułka z masłem.

Gdy gram z chłopakami z klasy, czasami któryś zażartuje: Możesz podać niżej, ja nie skaczę jak Grady Reynolds (gwiazda Polonii - przyp. red.). Ale koledzy nie mają litości. Chodzę do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, więc dobrze wiedzą o co chodzi w koszu i po meczach wytykają mi błędy.