Naprawdę wierzył pan, że zarząd Polskiego Związku Piłki Nożnej poda się do dymisji?
Tliła się we mnie iskierka nadziei. Ale na zbyt wiele nie liczyłem. To, co się wydarzyło w piątek po raz kolejny pokazało prawdziwe oblicze ludzi, którzy w ostatnich latach kierowali związkiem i kształtowali jego wizerunek. Nie mieli za grosz honoru. Liczyło się tylko kurczowe trzymanie stołków. Może jeszcze tydzień, dwa, a nawet miesiąc uda się przetrwać i trochę porządzić - to ich sposób postępowania. Nie myśleli o zespołach klubowych czy o reprezentacji, ale tylko o sobie, aby jak najdłużej trwać. Wedle nowej ordynacji wyborczej, która będzie obowiązywała podczas najbliższego zjazdu, zarząd związku zmniejsza się o połowę. I nie było żadnej gwarancji, że się znajdą w nowych władzach.

Czuje pan ulgę, że ta najtrudniejsza decyzja już zapadła?
Ciągle czuję lekki stres. Może zabrzmi to strasznie banalnie, ale mam poczucie ogromnej odpowiedzialności. Wreszcie jest możliwość nowego otwarcia w PZPN. To było konieczne.

Jak ma wyglądać to "nowe otwarcie”? Już raz miało ono nastąpić. Siedem lat temu Mariana Dziurowicza zastąpił Michał Listkiewicz. Wszyscy wiemy, czym się to skończyło. Jaka jest pewność, że do polskiej piłki nie wrócą ludzie przez pana odsunięci? Nowy statut związku wcale tego nie gwarantuje.
Wprowadzenie kuratora to początek tworzenia nowej jakości w związku. I ostateczny koniec PZPN, który w ostatnich dniach skompromitował się do reszty. Po ubiegłotygodniowym zatrzymaniu Wita Ż. ta organizacja straciła zaufanie kibiców. Najbliższy zjazd wyborczy odbędzie się za kilka tygodni. Mam wrażenie, że po zeznaniach Wita Ż. postępowanie prokuratorskie znacznie przyspieszy. Nastąpi efekt kuli śniegowej. Wiele przykrości spadnie niebawem na najwyższych urzędników byłego PZPN i fizycznie wykluczy niektórych ludzi z ubiegania się o członkostwo w zarządzie. Da też do myślenia tym, którzy w trakcie śledztwa nie zostaną bezpośrednio wyeliminowani z możliwości powrotu.

Ile osób zostanie wykluczonych w najbliższych dniach? Kilku? Kilkunastu? Kilkudziesięciu?
Nie chciałbym w to wnikać. To sprawa prokuratora.

Możemy spodziewać się zarzutów wobec samego Michała Listkiewicza?
Śledztwo sięga coraz wyżej. Wit Ż. to osoba bardzo znana, jedna z twarzy PZPN, dobry znajomy byłego prezesa. Jego zeznania wniosą wiele do śledztwa.

Unika pan konkretnej odpowiedzi na pytania o siłę rażenia zgromadzonych dowodów. Obawia się pan obawia, że zabraknie mu argumentów w sporze ze starym PZPN?
W PZPN są papiery, które pozwolą sprawiedliwie zakończyć wiele afer. Poczekajmy. Działania prokuratorskie jeszcze nas zaskoczą. Jestem spokojny. Wiem, że argumentów mi nie zabraknie. Teraz najważniejsze są błyskawiczne działania kuratora. Musi on jak najszybciej doprowadzić do zjazdu wyborczego na podstawie nowej ordynacji, która była przygotowana we współpracy z FIFA i UEFA. Chcemy pokazać międzynarodowym władzom piłkarskim, że to sprawna, zamknięta w czasie operacja, że nie chodzi tu o interwencję polityczną. Przecież Andrzej Rusko to bardzo dobry menedżer sportowy. Musimy przygotować demokratyczne wybory. Dlatego zależało nam, żeby jeszcze stary zarząd zatwierdził nowy statut. To nam daje lepszą sytuację podczas negocjacji z FIFA i UEFA. Od jakiegoś czasu prowadzimy oficjalne i nieoficjalne rozmowy z UEFA. Mamy dobre kontakty z Lennartem Johanssonem i z Michelem Platinim. Zdradzam w tym momencie kulisy negocjacji, ale zbliżające się wybory nowego szefa Europejskiej Unii Piłkarskiej i związane z nimi zamieszanie są dla nas korzystne. Sadzę, że w ciągu najbliższego tygodnia nie zostaniemy zawieszeni i wykluczeni z międzynarodowych rozgrywek. Liczę się z tym, że sankcje spadną na nas ewentualnie na początku lutego. Wtedy nasza delegacja, czyli kurator Andrzej Rusko, ja i Zbigniew Boniek wkraczamy do akcji. Boniek jest osobą bardzo znaną osobą w świecie piłkarskim oraz bliskim przyjacielem Platiniego, który z kolei ma doskonałe kontakty z Seppem Blatterem, szefem FIFA. Rozmawiałem już z Bońkiem, zadeklarował gotowość pomocy w negocjacjach. To delikatna sprawa, ale moim zdaniem rozmowy skończą się albo krótkim zawieszeniem, albo wręcz przełknięciem naszej decyzji przez FIFA. Gdyby się tak nie stało, mamy jeszcze kilka asów w kieszeni.

W przypadku niepowodzenia waszych zabiegów zamierzacie szukać pomocy we władzach Unii Europejskiej?
FIFA podlega pod Trybunał Arbitrażowy ds. sportu w Lozannie i jesteśmy przygotowani do ewentualnego odwoływania się tam od niekorzystnej decyzji międzynarodowych władz piłkarskich. Były już wcześniej takie próby, np. casus turecki. Tam też są świetni prawnicy. Poza wszystkim liczę, że były prezes PZPN Michał Listkiewicz, który zawsze podkreślał, jak świetne ma kontakty w świecie, teraz będzie robił wszystko, by pomóc polskiej piłce nożnej. Osobiście to nawet bardzo mocno wierzę, że zacznie przekonywać władze FIFA i UEFA, żeby naszych drużyn nie wyrzucały ze swoich rozgrywek. Inne postępowanie to byłaby… Nie chcę używać mocnych słów, ale domyśla się Pan co chcę powiedzieć.

Zdrada?
To już pan powiedział.

Załóżmy, że wasze negocjacje kończą się powodzeniem, rozpoczyna się nowy zjazd wyborczy. Kto jest pana kandydatem na prezesa PZPN?
To chyba naturalne, że po tym wszystkim, co się wydarzyło na to stanowisko będzie kandydował Andrzej Rusko. Tak się działo się po wprowadzeniu kuratora w Polskim Związku Narciarskim czy Polskim Związku Biathlonu. Oczywiście wybór należy do delegatów, ale proszę mi wskazać innych, lepszych potencjalnych szefów związku.

Są ludzie, którzy się palą do objęcia tego stanowiska, np. Ryszard Czarnecki, eurodeputowany Samoobrony, były członek władz PZPN czy Jerzy Engel, były selekcjoner.
Moim marzeniem jest taki zarząd, który będzie składał się z menedżerów. Chodzi o ludzi, którzy stworzą biznes nakręcany przez szerokie szkolenie młodzieży przy klubach. Tak jest w Holandii, Niemczech czy Wielkiej Brytanii. To się opłaca. Polski Związek Piłki Nożnej musi być kierowany w sposób menedżerski. Wszystkim musi zależeć przede wszystkim na wyniku reprezentacji. Trzeba także stworzyć klubom możliwości rozwoju. Dotychczas były okradane, bo PZPN zawłaszczał prawa reklamowe i marketingowe.

Czy przed podjęciem decyzji o wprowadzeniu kuratora spotykał się pan z szefami czołowych i najbogatszych polskich klubów: Legii czy Wisły? Im nie w smak były rządy Michała Listkiewicza i jego ludzi.
Przede wszystkim rozmawiałem z zarządem Ekstraklasy SA. Ci ludzie są bardzo kreatywni, chcą coś zmieniać. Pojawił się pomysł Młodej Ekstraklasy. Tego samego dnia, kiedy jest np. mecz Legia – Wisła przy Łazienkowskiej, drużyny młodzieżowe grają w Krakowie. U nas nie ma systemu szkolenia młodzieży. To największy kłopot. Powtarzam to jak mantrę, bo to najważniejsza sprawa. Panowie z terenu często mówili, że nie jest z tym aż tak źle. No to popatrzmy, czego uczono najmłodszych piłkarzy. Ktoś w reklamówce przynosił 1500 zł, z czego 500 szło dla sędziego, 500 brał dla siebie, a kolejne 500 „odpalał” obserwatorowi. Tak wyglądało w Polsce objaśnianie najmłodszym, na czym polega gra w piłkę nożną. Rozgrywki młodzieżowe muszą być normalne, tak jak uzdrowiona ekstraklasa. W Polsce mamy jeszcze dodatkowo kluby-dziwadła. Kuriozalnym przykładem jest Pogoń Szczecin, czyli tworzenie drużyny poprzez gromadzenie czwartoligowych piłkarzy z Brazylii. To nie wnosi żadnej wartości do naszej ligi.

Kurator Andrzej Rusko, jako szef Ekstraklasy SA, żądał jak najszybszego ukarania klubów, podejrzanych o korupcję. Arka Gdynia czy Górnik Łęczna powinny zostać zdegradowane jeszcze przed rozpoczęciem rundy wiosennej – to jego słowa. Czy nadal możemy spodziewać się rewolucji w polskiej lidze?
Jeszcze w piątek rozmawiałem o tym z kuratorem. Te sprawę trzeba zakończyć do rozpoczęcia rundy wiosennej.

A Leo Beenhakker? Zostanie w Polsce, czy po tym co się wydarzyło ucieknie z naszego kraju? Kontaktował się pan z nim?
Selekcjoner nie raz podkreślał, że nie miał świadomości, iż patologie w polskiej piłce sięgają tak wysokich szczebli. To zawodowiec. Rozmawiałem z nim wielokrotnie. On skupia się na prowadzeniu reprezentacji, a nie na polityce. I bardzo dobrze. Andrzej Rusko, poza doprowadzeniem do jak najszybszych wyborów, ma też, rzecz jasna, administrować związkiem. A jego najważniejszym obowiązkiem będzie stworzyć optymalne warunki dla reprezentacji.

Czy prosił pan Leo Beenhakkera, aby wykorzystał swoje dyplomatyczne talenty w sporze z FIFA i UEFA? Będzie się za nami wstawiał?
Trener nie chce się mieszać w nasze spory i nikt tego od niego nie oczekuje.

Holender nie miał dotąd łatwego życia w Polsce. Nawet w PZPN było wielu ludzi, którzy życzyli mu jak najgorzej.
Pamiętam słowa trenera Beenhakkera, po tym jak przyjechał do Polski pierwszy raz. Stwierdził wtedy: panie ministrze, w żadnym innym kraju nie spotkałem tylu złych, zawistnych ludzi. Wielu członków zarządu związku po pięknym zwycięstwie 2:1 nad Portugalią nie cieszyło się. Dla nich oznaczało to porażkę. Prowadzili własne gierki.

Nie chcieli trenera z zagranicy?

Czy pan wie, że jeszcze dzień przed ogłoszeniem, że selekcjonerem będzie Holender, zadzwonił do mnie Michał Listkiewicz? Przekonywał, że może jednak lepiej postawić na Stefana Majewskiego. On jest tańszy, a w PZPN nie ma zbyt wielu pieniędzy – to był najważniejszy argument byłego prezesa. Pusty śmiech mnie wtedy ogarnął. Musiałem mocno naciskać, żeby przekonać poprzez Listkiewicza innych działaczy o konieczności zatrudnienia trenera z zagranicy. Chciano podtrzymać system, który obowiązywał wcześniej. Selekcjonerem miał zostać jakiś były zawodnik, być może obiecujący trener, ale bez doświadczenia, nie mający wybitnego warsztatu, ale podatny na wpływy członków zarządu.

Beenhakker o tym wiedział?
Mówił mi o tym. Panie ministrze – nie mógł się nadziwić - przecież w zarządzie są byli trenerzy, młodsi ode mnie! To dlaczego oni nie zajmują się trenowaniem tylko rządzeniem? Może mi to pan wytłumaczyć? Starałem się, chociaż sam tego nie rozumiałem. Jerzy Engel, Andrzej Strejlau, czy inni, którzy powinni doskonalić swoje umiejętności i zajmować się tym, co im wychodziło najlepiej, czyli szkoleniem piłkarzy, woleli wygłaszać frazesy i wpływać na tych biednych, kolejnych selekcjonerów. Oglądałem w Niemczech pierwszy, przegrany mecz piłkarskich mistrzostw świata z Ekwadorem. I widziałem, co wyprawiali wtedy panowie z zarządu PZPN. Popalali cygara, robili sobie wzajemnie prezenty, chętnie sięgali po alkohol, świetnie się bawili. Mecz był tylko dodatkiem do ich nieustającego balu. Mnie to przeraziło. Zatrudnienie Leo Beenhakkera było niezbędne. Ten ogromnie doświadczony trener, człowiek wielkiej klasy, umiał odciąć się od układów rządzących naszym futbolem. Paweł Janas i jego poprzednicy nie tworzyli swoich reprezentacji. Na te drużyny największy wpływ mieli ludzie z zarządu związku. Oni promowali niektórych zawodników. W reprezentacji nie grali najlepsi. Decydowały duże pieniądze.

Mówi pan teraz o będących dotąd tajemnicą poliszynela układach trenersko-menedżerskich?
Tak, oczywiście. One były. Beenhakker powiedział mi o tym wprost. Opowiadał, że próbowano na niego wpływać. Wyjaśnił, że albo będzie miał pełną niezależność, albo wyjeżdża.

W jednym z telewizyjnych komentarzy stwierdzono: jest 1:0 dla ministra Lipca, ale PZPN szykuje kontratak. Nie obawia się pan buntu w polskiej piłce nożnej? Jest pan przygotowany na próbę przewrotu?
Jestem na to przygotowany. Nie wiem tylko, czemu to miałoby służyć. Działacze odsunięci od władzy – jestem o tym przekonany – zrobią wszystko dla dobra polskiej piłki nożnej. Przecież nie mogą ciągle myśleć tylko o sobie.

To trochę naiwneamp;hellip;
To moje prywatne zdanie. Mówiąc poważnie to moim celem jest stworzenie mechanizmów, które będą wymuszały zmiany. Jak np. nowy statut. Wbrew pozorom jest wiele osób związanych z piłką nożną, ale w opozycji do PZPN. Dla mnie naturalnym partnerem stała się w pewnym momencie Ekstraklasa SA. I wiem, że tam mam pełne poparcie. Wierzę, że nowy zjazd będzie przełomowy. W piątek Grzegorz Lato, były członek zarządu związku, mówił że mamy do czynienia z wariantem białoruskim. Przepraszam bardzo, ale to na poprzednich zjazdach głosowano w stylu lansowanym przez Aleksandra Łukaszenkę. Bywało, że pomysły Michała Listkiewicza miały 99, 9 proc. poparcia. Nie wierzę w taką doskonałość kogokolwiek. To nie miało nic wspólnego z demokracją.

Plany ma pan bogate, pytanie co z tego uda się zrealizować. Już teraz zarzuca się panu chęć zabłyśnięcia i wykreowania się, zagrywkę pod publiczkę, chęć udowodnienia przydatności – spekulowano, że może być pan odwołany ze stanowiska. No i co chodziarz może wiedzieć o piłce nożnej – takie obawy też się pojawiają.
Ale przecież ja nie wypowiadam się na tematy szkoleniowe! Nie zamierzam decydować, w przeciwieństwie to byłych członków zarządu, kto ma grać w reprezentacji Polski i z kim zmierzy się ona w kolejnym sparingu. Jestem absolwentem wydziału zarządzania i marketingu Szkoły Głównej Handlowej, byłem zawodnikiem, a później prezesem Mazowieckiego Związku Lekkoatletyki, a także wiceprezesem PZLA. Zbierałem doświadczenia jako przewodniczący komisji zawodniczej PKOl., a także członek zarządu komitetu olimpijskiego, mam za sobą kierowanie Stołecznym Ośrodkiem Sportu i Rekreacji. Trudno mi zarzucić brak menedżerskiego obycia. Tak samo uzdrawia się PZPN, jak Polski Związek Narciarski czy Polski Związek Biathlonu. Specyfika dyscypliny nie ma tu nic do rzeczy, mianownik jest wspólny.

Przed panem ciekawa perspektywa. Może być pan wspominany albo jako kontrowersyjny sportowiec, albo jako minister, który poszedł na wojnę z PZPN.
Jestem spełnionym sportowcem, choć startowałem w erze Roberta Korzeniowskiego, który był zdecydowanie najlepszy na świecie i stał się legendą chodu. Zdobyłem Puchar Europy, mam medale Pucharu Świata, byłem na igrzyskach olimpijskich. Swoje największe sukcesy odnosiłem po zawieszeniu. Podkreślam, po zawieszeniu, a nie dyskwalifikacji. Wielokrotnie już tłumaczyłem się z zarzutów o doping. I cały czas podtrzymuję, że czuję się ofiarą profesora Smorawińskiego. A nie winowajcą. Zresztą dzięki zawieszeniu skończyłem SGH, a nie AWF, i jestem lepiej przygotowany do funkcji, którą pełnię teraz. Wcale nie marzyłem o tym, żeby być ministrem sportu, wprowadzać kuratora do PZPN, być na czołówkach gazet i pojawiać się w telewizji. Jestem introwertykiem. Naprawdę. Natomiast nie znoszę czasu bdquo;present continues”. Ja lubię doprowadzać wszystko do finału. Powiem bez fałszywej skromności – mam nadzieję, że będę wspominany jako minister, któremu udało się zrobić rzecz przez kilkanaście lat niemożliwą, czyli dokonać głębokich zmian w skostniałym środowisku piłkarskim. I nie tylko, bo niebawem zabieram się za Polski Związek Motorowy oraz Polski Związek Żeglarski. Sport to, niestety, miejsce, gdzie jest wielu ludzie z poprzedniej epoki, wychowanych w minionym systemie. Mają ciepłe posadki i zapuścili korzenie. Jest jeszcze wiele pracy. Przede wszystkim chcę stworzyć naszym sportowcom optymalne warunki przygotowań olimpijskich. Na to uwagę zwrócił Beenhakker: macie zdolną młodzież, tylko nie umiecie o nią nie zadbać. W wielu związkach jest tak, że zawodnik to tylko niechciany balast dla działaczy. A ma być tak, że działacze w związkach mają mu służyć. Działacze... Jak ja nie znoszę tego słowahellip; Zdecydowanie wolę sportowy menedżer”. Ich potrzebujemy najbardziej.






























































Reklama