Nieprzypadkowo zahaczamy o epokę PRL - niektóre z obiektów sportowych ciągle prezentują wygląd, który idealnie do niej pasuje. I tak na przykład mistrz Polski, Wisła Płock, od lat gra w brzydkiej, ciasnej (pojemność: 1000 widzów) hali, zwanej przez złośliwych "kurnikiem" (nie ma w niej klimatyzacji, więc zaduch jest niesamowity).
Takich paradoksów jest w naszej lidze więcej. Jej lider, Zagłębie Lubin, korzysta z gościnności... szkoły podstawowej nr 14 (na małą salę wchodzi 300 osób). Do tego trzeba dodać, że pensje piłkarzy są tak niskie, iż większość z nich musi po prostu wykonywać drugi zawód, by godnie żyć. "Wyjątkiem są tylko najlepsi szczypiorniści Wisły Płock, Zagłębia Lubin i Vive Kielce. Oni inkasują po 7-8 tysięcy złotych na rękę. Członkowie pozostałych ekip zgarniają przeważnie co najwyżej po dwa tysiące" - mówi anonimowo DZIENNIKOWI wielokrotny reprezentant Polski.
Nic dziwnego, że każdy dorabia sobie jak może. Krzysztof Przybylski, trener walczącej o medalowe lokaty Olimpii Piekary Śląskie, tłumaczy: "Aby egzystować na jako takim poziomie, musiałem zatrudnić się w szkole jako nauczyciel wuefu. Inaczej nie utrzymałbym rodziny, dla której swoją drogą - przez ciągłą harówkę - nie mam czasu. Ale w tym zawodzie to normalka" - mówi.
Szkoleniowiec dodaje, że prawie każdy z jego zawodników pracuje, niektórzy w firmie, która... instaluje izolacje termiczne. "W trakcie kariery trzeba znaleźć sobie robotę, którą można wykonywać po zawieszeniu butów na kołku. Z samej piłki ręcznej nie odłożysz tyle, by normalnie żyć" - dodaje Przybylski.
I trudno się z tą argumentacją nie zgodzić. Tak jak nie sposób nie dojść do wniosku, że dzielenie czasu pomiędzy szczypiorniaka i pracę sprawia, że piłkarze, poza tymi najlepszymi, którzy i tak w końcu wyjeżdżają na Zachód, nie mają wystarczająco dużo czasu na poświęcenie się porządnym treningom. Nie mają też odpowiednich odżywek, opieki medycznej i możliwości odnowy biologicznej po każdym spotkaniu. Przez to wszystko grają przeciętnie, więc kibice nie garną się do przyjścia na mecz. 600, 700 osób na trybunach - to często spotykana na trybunach frekwencja. I tak oto koło się zamyka.
Czy jest jakiś sposób, by podnieść poziom - sportowy i organizacyjny - ekstraklasy? "Tak, trzeba być cierpliwym i zacząć ciężką harówę od podstaw" - mówi Marek Witkowski z Wisły Płock. "Zachodnie kluby wychowują rocznie przynajmniej jednego zawodnika na międzynarodowym i jednego na światowym poziomie. Jak my mamy to robić, skoro u nas z młodzieżą pracują za 200 złotych miesięcznie pasjonaci z ulicy? Należy zainwestować w dobrych trenerów, którzy w najbliższej dekadzie wyszkolą następców dla wicemistrzów świata" - dodaje płocczanin. "Musimy też intensywniej promować dyscyplinę w telewizji. Jeden mecz tygodniowo w niszowym kanale TVP Sport lub w regionalnej trójce to troszkę za mało, by zdobyć świat" - przekonuje Przybylski.
Tymczasem prezes Związku Piłki Ręcznej w Polsce Andrzej Kraśnicki obiecuje, że niedługo ekstraklasa będzie przeżywać odrodzenie. Głównie dzięki spływającym do klubów pieniądzom. "Po zdobyciu wicemistrzostwa świata zaczęli się do nas odzywać sponsorzy. Prowadzimy zaawansowane negocjacje z kilkoma poważnymi firmami, gotowymi przeznaczyć na szczypiorniaka po kilkaset tysięcy złotych. Na początku kwietnia powinniśmy dysponować całkiem pokaźną sumką. Siedemdziesiąt procent z niej otrzymają drużyny. Jestem przekonany, że liga będzie coraz mocniejsza" - mówi DZIENNIKOWI prezes.
"Oby. To ostatni gwizdek, żeby ekstraklasa zaczęła się rozwijać. Kiedy mamy odbudować szczypiorniaka w Polsce jak nie teraz, po zdobyciu srebrnego medalu na mundialu? Jeśli nie uda nam się wskrzesić szczypiorniaka teraz, to... oj, przepraszam, muszę kończyć rozmowę. Skończyła się przerwa, pędzę na lekcję" - mówi Przybylski.