Jak forma?
Nie wiem.

Nie wierzę.

Naprawdę nie potrafię ocenić obiektywnie, w jakiej jestem dyspozycji (z tyłu krzyczy, zanosząc się śmiechem trener Paweł Słomiński: nie oszukuj, jesteś świetnie przygotowana!). Więc niech będzie - dobrze się czuję ogólnie, ale nie wszystko jest idealnie. Mam tu na przykład kłopoty z zasypianiem i chyba nie mogę się jeszcze przestawić na czas australijski, choć jesteśmy tu już 2 tygodnie. W nocy często się budzę, a rano jestem trochę rozbita, ale to nic wielkiego.

Aquatic Center na peryferiach Brisbane, gdzie trenujecie, na pierwszy rzut oka wygląda jak ośrodek rekreacyjny. Są tu palmy, fontanny, parasole plażowe. Można się skoncentrować na ciężkiej pracy?
Nie mamy czasu na rozrywki. Mieszkamy poza tym ośrodkiem. Rano i popołudniu dojeżdżamy wyłącznie na basen. Wskakujemy do wody i...

Czujecie się jak w Ostrowcu Świętokrzyskim, tylko powietrze jest cieplejsze?

Basen, jak basen. Atmosfera jest jednak miła, wszyscy są tu uśmiechnięci, nikt nas nie pogania i nie ma tej gorączki, jaka panuje w wielkich ośrodkach sportowych tuż przed dużymi zawodami.

Trenują tu z wami inne reprezentacje?
Nie, ale słyszałam, że gdzieś na Gold Coast (część Brisbane, które ma wielkość województwa w Polsce) są Rosjanie. Ja już kiedyś trenowałam w Brisbane i lubię to miejsce, klimat.

A kiedy się pani dowiedziała, że Brisbane to miasto pani największej rywalki, Jessicah Schipper?
Kilka dni przed wylotem.

To w jakiś sposób wpływa na panią?

Nie. Śmiałam się tylko, że powinnam podziękować mojemu związkowi za spokojne przygotowania. A mówiąc serio, nie robi to na mnie specjalnego wrażenia.

Wrażenie robi pani jednak na australijskich dziennikarzach, którzy zastanawiają się, gdzie pani jest. Unika pani mediów?
A wy to co?

Przelecieliśmy dziś prawie 2 tys. kilometrów z Melbourne, żeby podglądać panią na treningu. Proszę nam wybaczyć.
I to ma być usprawiedliwienie? (śmiech). No nie ma sprawy, porozmawiam z wami.

Może o książkach?
Połykam jedną za drugą.

To ucieczka od czytania gazet, przeglądania stron internetowych?
Wciągnęły mnie te książki tak, że nie mam nawet ochoty przeglądać, co piszą dziennikarze. Zamiast o tym, co robi Jessicah Schipper, wolałam poczytać o wyprawach Martyny Wojciechowskiej. Chciałabym jej teraz podziękować za książkę, bo nawet nie miałam czasu zrobić tego przed wyjazdem. Martyna, książka jest niesamowita, przeczytałam ją jednym tchem. W ciągu ostatnich dni skończyłam jeszcze dwie inne i zaczęłam czwartą. W Australii pobiję więc na pewno swój rekord czytelnictwa.

Nie czuje pani gorączki przedstartowej?
Wolę na razie o tym nie myśleć, jeszcze będę miała na to czas. Teraz koncentruje się na treningach, całkowicie poświęcam temu, co mam do zrobienia w wodzie, co jeszcze mogę poprawić, jak popłynąć szybciej.

Zabrała pani ze sobą do Australii jakieś amulety?
Amulety to chyba nie najbardziej właściwie słowo. Najcenniejsze relikwie zostawiłam w domu. Od Jana Pawła II dostałam kiedyś różaniec, który służył mu do modlitwy, otrzymałam także kiedyś fragment jego sutanny. To wszystko ma dla mnie wielkie znaczenie, jest takim świętym skarbem, i bałam się, że gdzieś mi to zginie. Mam ze sobą jednak różaniec od papieża Benedykta XVI i inny różaniec od Jana Pawła II, już nie jego osobisty, ale taki, który daje na różnych spotkaniach. Te dwa wystarczą mi do modlitwy.

Co by się stało, gdyby pani zgubiła taki różaniec. W znakomitym filmie Fan z Robertem De Niro bejsbolista gubi medalion ze swoim numerem i boi się, że przez to nie będzie już potrafił grać na najwyższym poziomie. Pani też bałaby się wskoczyć do wody bez różańca gdzieś blisko w torbie?

Nie. Staram się przykładać właściwą miarę do różnych rzeczy. Jestem z tymi prezentami związana emocjonalnie, nie są to zwyczajne przedmioty i byłoby mi przykro, gdybym straciła je z jakiegoś powodu. Ale to nie dzięki temu szybko pływam. Wierzę, że Ktoś tam na górze czuwa nade mną i będzie czuwał, nawet jeśli zgubię różaniec.

Ale jest chyba przedmiot, który przynosi pani szczęście?
Czerwony czepek, bez którego bym chyba nie popłynęła.

A trener Paweł Słomiński jest nieodzowny?

Gdy na przełomie stycznia i lutego polecieliśmy na Florydę bez Pawła Słomińskiego, pomyślałam, że to będzie miła odmiana, bo do tej pory zawsze byliśmy na obozach razem. Teraz wiem, że najlepiej mi się trenuje, gdy czuwa nade mną osoba, której ufam.

A jak ocenia pani całe przygotowania do mistrzostw świata?

W sumie zrobiłam niemal wszystko, co zakładaliśmy. Nie miałam dłuższych przerw w zajęciach. Gdy nie mogłam pójść na zajęcia, to denerwowałam się, że inni zrobili więcej ode mnie i chciałam szybko nadrobić zaległości. Przed Melbourne zrobiłam chyba wszystko, co mogłam.