Oswoiła się już pani z myślą, że nie jest mistrzynią świata na 200 metrów stylem motylkowym?
Tak. I wbrew pozorom nie było to aż takie trudne. Przemyślałam wiele rzeczy w swoim życiu i doszłam do wniosku, że nic tak naprawdę strasznego się nie stało. Utrata tytułu zabolała, ale to już jest za mną. Teraz muszę patrzeć w przyszłość.
I co pani widzi?
Potrzebuję trochę czasu, żeby się pozbierać. Wiem jednak, że mogę obronić tytuł mistrzyni olimpijskiej w Pekinie. To teraz mój najważniejszy cel.
Mistrzostwa w Melbourne też były takim najważniejszym celem. Na pani automatycznej sekretarce była nagrana wiadomość, że do czasu mistrzostw świata będzie pani niedostępna. A jednak nie udało się, w najważniejszym momencie przyszło załamanie. Już wie pani dlaczego?
Złożyło się na to wiele: presja wyniku, strach przed porażką, świadomość, że nie byłam przygotowana tak, jak do ostatnich mistrzostw świata i także to, co działo się ze mną w Polsce.
Mówi pani o skazującym wyroku w sprawie spowodowania śmierci brata?
Nie chcę tego komentować. Jestem zmęczona. Bardzo zmęczona. Ja naprawdę dużo ostatnio przeszłam.
Z boku wygląda to tak: na co ona narzeka, przecież w tym roku była w słonecznej Kalifornii, Australii.
Kalifornia i Australia z perspektywy basenu wygląda prawie tak samo.
Kiedy pani była ostatnio zwykłą turystką?
Chyba po igrzyskach w Atenach. Pojechałam do Egiptu. To było dwa lata temu…
Gdy zdobyła pani latem zeszłego roku tytuł mistrzyni Europy wydawało się, że wróciła dawna Otylia, że po urazach fizycznych i psychicznych nie ma już śladu. Dopiero w Melbourne okazało się, że trudno wrócić do wielkiej formy w ciągu roku.
Dokładnie tak. Chciałam być twarda i pokazać, że nic mi nie jest, ale jakieś ślady po długiej przerwie, szpitalu, pozostały. Nie bardzo chciałam się z tym pogodzić, nie dopuszczałam do siebie myśli, że jest źle.
Czuje się pani zdruzgotana?
A skąd! Uzyskałam niezłe czasy, mam dwa medale: srebrny i brązowy, czy to źle? Odbiłam się od ściany i płynę dalej. To nie jest tak, że ktoś, choćby ja, ma monopol na wygrywanie.
Dostrzega pani jakieś jasne punkty, prócz medali, w tych mistrzostwach?
Masę, bo to była jedna wielka lekcja. Bolesna, ale cenna. W Melbourne okazało się, że nie jestem maszyną, że mogę pęknąć w pewnym momencie jak normalny człowiek. Dobrze, że to wszystko stało się przed igrzyskami. Mam szesnaście miesięcy przed sobą i wiem na przykład, że nie dam rady jednego dnia pływać dwieście metrów kraulem i delfinem.
Ciężarowiec Szymon Kołecki wysłał pani podobno SMS-a: "Dziewczyno, zacznij się bawić sportem". Pływanie panią nie bawiło?
Jeszcze po zdobyciu srebrnego medalu w niedzielę potrafiłam się nim cieszyć, ale potem przyszły czarne dni. Cała radość wyparowała, został strach, niepewność, zwątpienie i łzy. Teraz przypominam sobie słowa mamy i taty, gdy zaryczana wracałam do domu po jakimś niepowodzeniu: Jak masz płakać przez pływanie, to je rzuć. Nie rób czegoś, co sprawia ci przykrość, jeśli nie musisz. I mam teraz w głowie słowa rodziców, bo zrozumiałam, że mieli całkowitą rację. Nie spodziewałam się, że ten brak radości może być bardzo bolesny. Muszę odnaleźć przyjemność w tym, co robię i jestem na dobrej drodze, żeby mi się to udało.
Trener Paweł Słomiński złożył dramatyczną deklarację, że ogłosi jakąś decyzję po mistrzostwach. Wszyscy się wystraszyli, że odejdzie. Wyobraża sobie pani pracę bez niego?
Nie będę trenować u żadnego innego trenera na świecie. Wiem, że mnie nie zostawihellip; Mam taką nadzieję. Obiecaliśmy sobie, że przygotujemy mnie do Pekinu. Nie opuściłby mnie teraz. Nie wierzę.
On zawsze stoi za panią murem, bierze na siebie różne ataki. Teraz, gdy rozpętała się burza, pani jest gotowa bronić jego?
Przygotował mnie tak, jak tylko mógł najlepiej, jak mój organizm na to pozwalał. Uzyskałam świetne wyniki, fizycznie czułam się tak dobrze, jak można się czuć po pracy z przerwami, na które on nie miał wpływu. Nie dam na niego złego słowa powiedzieć. To najlepszy szkoleniowiec, jakiego znam i mądry człowiek.
Ale wyobraża sobie pani kadrę bez Słomińskiego?
Tak.
Dostaliście propozycję reprezentowania francuskiego klubu. To aktualne?
Nie. Odrzuciliśmy ją, bo nie zamierzam nigdzie się przenosić.
Nie tak Otylia Jędrzejczak wyobrażała sobie starty na mistrzostwach świata w Melbourne. Jej głównym celem był złoty medal na 200 metrów stylem motylkowym, tymczasem zajęła "zaledwie" trzecie miejsce. "Jestem bardzo zmęczona. Przecież nie jestem maszyną" - wyjaśnia DZIENNIKOWI.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama