Witalnością w naszej ekipie może mu dorównywać jedynie Przemysław Stańczyk, który w środę zdobył srebrny medal na 800 m kraulem. Obaj są trochę do siebie podobni: pewni siebie, ale nie zarozumiali. Potrafią przyznać, że są w dobrej formie, ale nie przechwalają się w zapowiedziach sukcesów. Obu dzieli różnica pływackiego pokolenia. Przemek ma 22 lata, Bartosz 30. Kizierowski ma więcej sukcesów, ale wszyscy byliby zachwyceni, gdyby powtórzył osiągnięcie młodego kolegi.

"W finale wszystko może się zdarzyć, tu każdy jest w stanie wygrać i przegrać, a o wyniku decydują drobiazgi" - twierdzi absolwent Uniwersytetu w Berkeley, na którym wykładał choćby noblista Czesław Miłosz. Kizierowski irytuje się jednak na stwierdzenie, że sprint to loteria. "Jakby to zależało od szczęścia, to bym natychmiast się wycofał" - uważa.

Pływacy mówią, że 50 m to jeden z najtrudniejszych dystansów, ale i warunki dla wszystkich są takie same. Nie płynie się w fali wywołanej przez konkurentów, niemal nie goni przeciwników, bo na to nie ma czasu. Trzeba oddać dobry skok, jak Adam Małysz, a potem, na jednym wdechu, nie wynurzając głowy z wody, pruć do brzegu. Proste. "Wprost przeciwnie. To skomplikowane jak cholera, bo wszystkiego trzeba się nauczyć wcześniej. Na 50 m już nic się nie poprawia, nie nadrabia nawrotem, nie zyskuję na finiszu, liczy się czysta energia i szybkość" - tłumaczy Bottom.

Energia… Bartosz magazynuje ją cały czas. Przypomina trochę chodzący akumulator. Jeśli nie musi stać, siada. Jeśli nie musi biec, idzie powoli. To dlatego, że cały czas kalkuluje. Paliwo w mięśniach to cząsteczki ATP. Ma się go tyle, ile wyprodukują komórki. W wyścigu na 50 m organizm korzysta wyłącznie z ATP zmagazynowanego przed startem. Nasze szybko i "wolnokurczliwe" mięśnie nie zdążą wyprodukować go wiele w ciągu 20 sekund. Kizierowski jest więc całkowicie energooszczędny.

Ci naładowani energią zawodnicy są taką osobna kastą w całym pływackim światku. Większość z nich startuje tylko w jednym wyścigu (choć są wyjątki jak Roland Schoeman z RPA). „Pięćdziesiątkę" pływacy nazwali królewskim dystansem, choć liczba pretendentów do tronu przyprawia o zawrót głowy. Do eliminacji zgłosiło się 191 zawodników. Wygrał je Bartosz, a w półfinale zajął 4. miejsce.

Takiego tłoku nie było w rywalizacji sztafet 4x200 m. Polacy zakwalifikowali się z 8. czasem, co oznacza prawo startu w igrzyskach (kwalifikuje się 12 najlepszych sztafet). W finale było trochę lepiej. Biało-czerwoni przesunęli się na 7. pozycję i pobili rekord Polski (7.17,46). Ponad pół długości basenu przed nimi byli Amerykanie prowadzeni na pierwszej zmianie przez Michaela Phelpsa, który dzięki kolegom ma już pięć złotych medali i pobił czwarty rekord świata (7.03,24).