Podobno jak jedzie pan samochodem, to ma trzy laptopy przy sobie?
Aż tak źle ze mną nie jest. Chociaż... Ja się zakatuję.
Tak ciężko pan trenuje?
To też. Razem z bratem i kolegami zajmujemy się szkoleniem windsurfingowców, w sezonie mamy grubo ponad tysiąc dzieciaków pod opieką. Poza tym prowadzimy agencję reklamową, organizujemy imprezy klubowe, produkujemy materiały telewizyjne, prowadzimy zakład fotograficzny. Mamy nawet własną stocznię.
Taką do budowy statków?
No, prawie. Budujemy łodzie motorowe, długie na siedem i pół metra. Mają być ciche i ekologiczne. Rozwijamy nowe technologie, podzespoły sprowadzamy z najlepszych europejskich firm. Na razie notujemy same straty, ale nie o zyski mi chodzi. Jako kilkuletni chłopiec chodziłem do Domu Młodzieży na zajęcia z modelarstwa. Stocznia Nevia to spełnienie moich marzeń.
I tak codziennie chodzi pan do stoczni, aby laminować kadłub?
Nie. Działam koncepcyjnie - organizuję, motywuję, tworzę system. Mam pod sobą sporo ludzi. Staram się tak zaplanować sobie pracę, aby mieć czas na treningi. Nie zawsze jednak wychodzi. Czasami przez moje nazwisko. Klient dzwoni, że się chce spotkać. Na miejscu się okazuje, że prezes firmy pływa sobie na desce i chciałby pogadać o tym z Brzozowskim. A gdy chcę przejść do interesów, to okazuje się, że nie ma tematu.
Jest pan pracoholikiem?
Najwięcej pracuję w soboty i w niedzielę. Firma to bardziej misja, wyzwanie życiowe, a nie sposób zarabiania pieniędzy. Gdybym naprawdę chciał zarobić, to bym grał na giełdzie albo inwestował w fundusze. Jednak ja już tak mam, że wszystko, czym się zajmuję, chcę robić lepiej niż dobrze. Czuję, że przez to coś po drodze zgubiłem.
Narzeka pan, ale Brzozowskiego w telewizji ostatnio bardzo dużo - zapraszają pana do teleturniejów, otwiera pan salony, supermarkety...
Popularność nie zaspokaja mojego ego. A już na pewno obecność w tak zwanym show biznesie. Można w tym światku spotkać wielu znanych ludzi, ale to przeważnie postaci bez charyzmy. A ja wolę poznać zwykłego fryzjera czy śmieciarza, który zainteresuje mnie sobą, niż gwiazdę bez osobowości. Poza tym w show biznesie, gdy jesteś komuś potrzebny, to ludzie są przy tobie mili i wylewni, a gdy stałeś się zbędny, nie poznają cię. Tutaj jest największa konkurencja, wszystkie chwyty dozwolone. W sporcie reguły są jasne. Biznes jest gdzieś po środku.
Czuje się pan jeszcze zawodowym sportowcem?
Oczywiście. 11 listopada jadę do Brazylii, gdzie będę chciał zdobyć mistrzostwo świata. Nie mam już takiego parcia na szkoło jak kiedyś. Nie informuję wszem i wobec, jakie są moje sportowe plany i co ostatnio udało mi się osiągnąć. Kontuzja, której doznałem w zeszłym roku, zmieniła moje podejście do życia. To była prawdziwa trauma. Płynąłem na desce i nagle zobaczyłem swoją kość. Otwarte złamanie z przemieszczeniem. Szczelina między jedną krawędzią kości, a drugą wynosiła centymetr. Miałem szczęście, że nerwy i tętnica były całe, bo nie wiem, czy bym dzisiaj normalnie chodził.
Niczego to pana nie nauczyło?
Po 21 latach pływania bardzo ciężko jest nie pływać. Pomyślałem sobie, że zbyt ekstremalnie podchodzę do swojego sportu, ale się nie zatrzymałem. Już w tym roku wystąpiłem w Pucharze Europy w Łebie. Zająłem świetne czwarte miejsce. Z moim sportem jest jak z jazdą na rowerze -- tego się nie zapomina.
Skoro jest tak dobrze, to może by pan wystartował na igrzyskach?
Nie, dziękuję. Gdybym chciał wystartować na olimpiadzie, to bym wystartował w klasie 49. Polski Związek Żeglarski mi to proponował, ale grzecznie podziękowałem. Mojego windsurfingu na olimpiadzie nie ma. Na szczęście, bo dyscyplina, która wchodzi na olimpiadę, jest tam zabijana. Prawdziwi mistrzowie w snowboardzie odmówili startu w igrzyskach, bo za bardzo się szanują. Przepisy na igrzyskach ograniczają uczestników. Poza tym olimpiada jest w pewnym sensie dla amatorów. Gdyby pan poprosił Roberta Kubicę, aby wystartował w Pekinie, to zacząłby się pukać w głowę. Olimpiada jest dobra dla takich krajów jak Polska, które mają sportowe kompleksy.
I nie zazdrości pan Mateuszowi Kusznierewiczowi?
Nie. Olimpiada faworyzuje lekkich żeglarzy. Zawody w Pekinie zostaną tak zorganizowane, aby wygrali je Chińczycy. Wybrali akwen, w którym nie ma wiatru. Dla dużych zawodników to dramat. To tak, jakby Kubica chciał wziąć pięćdziesiąt kilogramów na kolana do bolidu, a potem się ścigać. Przemek Miarczyński przy słabym wietrze nie ma szans. Ja też bym nie miał. Medal olimpijski do szczęścia nie jest mi potrzebny. Deska to moja pasja. Robię to, co jest w zgodzie z moją naturą. Gdybym miał żyć w namiocie, byłbym szczęśliwy.
Wojciech Brzozowski to najlepszy polski windsurfer. Dwa razy zdobył mistrzostwo świata. Do tego dorzucił tytuł mistrza Europy. Kocha wodę. Ma nawet własną... stocznię. "Budujemy łodzie motorowe, długie na siedem i pół metra. Mają być ciche i ekologiczne. Stocznia Nevia to spełnienie moich marzeń" - opowiada DZIENNIKOWI.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama