Przebudowa skoczni w rodzinnej miejscowości czterokrotnego mistrza świata rozpoczęła się w 2004 roku. Datę ukończenia prac przesuwano już kilka razy. Zmarnowane ostatnie kilka miesięcy, podczas których na skoczni znowu nic się nie działo, oznacza, że obiekt nie będzie gotowy wcześniej niż w połowie przyszłego roku.
"Znów to złe określenie. Mamy tu ciągłe problemy" - smutno żartuje Jerzy Hammer, kierownik budowy. "Wykonaliśmy wszystkie prace określone w aneksie do pierwotnej umowy. Obecnie nie mamy co robić, ale nie zeszliśmy z budowy i oczekujemy ruchu ze strony inwestora. Przy naszym udziale została załatwiona dokumentacja inżynieryjno-geologiczna, wojewódzki nadzór budowlany 28 września nadał swojej decyzji rygor natychmiastowej wykonalności. Czekamy" - dodaje przedstawiciel wykonawcy skoczni, firmy Hydrobudowa.
By ukończyć budowę Malinki, trzeba naprawić osunięty w sierpniu ubiegłego roku zeskok. Do tego niezbędne jest wzmocnienie ziemi ponad 40 betonowymi słupami o długości 13 metrów każdy. "Dodatkowo pozostały liczne prace powiązane z tą sytuacją. Musieliśmy zostawić drogę dojazdową, nie mogliśmy założyć liny i krzesełek na wyciągu. Priorytetem jest jednak naprawa osuniętego zeskoku i doprowadzenie do odbioru tego etapu robót" - wyjaśnia Hammer.
Jego ludzie czekają bezczynnie, bo ciągle nie został rozstrzygnięty przetarg na prace naprawcze. "Załatwimy to do końca roku" - zapewnia Zbigniew Łagosz, dyrektor Centarlnego Ośrodka Sportu w Szczyrku, który jest inwestorem projektu. "Musimy odbudować górę na nowo. Prace mogą ruszyć w ciągu kilku dni po podjęciu decyzji. Skocznia będzie gotowa do czerwca 2008" - dodaje w rozmowie z DZIENNIKIEM.
Hammer przedstawia mniej optymistyczną wersję. "Naprawa potrwa dwa miesiące. Żeby położyć igelit, potrzebujemy kolejne dwa i pół miesiąca. Jeśli nadzór techniczny zgodziłby się nie czekać na całość, a odbierać roboty etapami i prace mogłyby toczyć się niemal równolegle, to zdążymy na przełom lipca i sierpnia. Pod warunkiem że zima nie będzie taka ostra jak 2 czy 3 lata temu, kiedy prace udawało się zacząć dopiero w kwietniu" - przewiduje.
Dosłownie na ostatnią chwilę uda się przygotować skocznię w Szczyrku Skalite, gdzie na początku lutego rozegrane zostaną mistrzostwa świata juniorów w narciarstwie klasycznym i kombinacji norweskiej. Przygotować to nie znaczy ukończyć, bo nie zdążono wybudować na przykład szatni dla zawodników, a część elementów będzie prowizorycznych. We wtorek plac budowy wizytował delegat Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. Groziło nam odebranie imprezy i wypadnięcie z grona potencjalnych organizatorów zawodów narciarskich na kilkanaście lat.
"Delegat był przy położeniu za pomocą helikoptera ostatniej belki. To 80 procent prac. W środę zrobiliśmy betonowe wylewki przy progu, zostało jeszcze deskowanie buli i postawienie tymczasowej wieży sędziowskiej. 15 stycznia obiekt będzie gotowy i mistrzostw nikt nam nie odbierze" - zapewnia DZIENNIK Łagosz.
Dlaczego w kraju, z którego pochodzi jeden z najwybitniejszych skoczków narciarskich w historii tego sportu, budowa skoczni idzie tak ślamazarnie? "Dokument zawierający zweryfikowany przez projektantów profil skoczni, czyli podstawę naszych prac, ma datę 26 czerwca 2006. Do nas dotarł w lipcu. Wszyscy deklarują dobrą wolę, a gdy przychodzi do podejmowania decyzji, nikt nie chce tego zrobić" - mówi rozgoryczony Hammer.
"Na obiekt w Malince musiałem uzyskać dodatkowe 9 milionów złotych. To nie jest tak, że ja je od kogoś dostanę. Niektóre gminy przez 5 lat nie mogą załatwić 300 tysięcy na boisko. Inwestycja w Wiśle od początku była dziwnie postrzegana. Poprzednie władze nie porzuciły jej tylko dlatego, że wcześniej utopiono w nią 35 milionów" - twierdzi Łagosz. "Dla Szczyrku trzeba było w rok załatwić zezwolenia, wybudować i oddać do użytku. W Polsce tak się nie pracuje, tempo za zwyczaj jest inne" - tłumaczy się szef beskidzkiego COS–u.
Na ukończenie budowy którejś ze skoczni z niecierpliwością czekają skoczkowie. Nasze reprezentacje muszą wyjeżdżać za granicę, bo w Polsce można trenować tylko w Zakopanem. A na znanej zawodnikom doskonale Wielkiej Krokwi nie da się wyeliminować błędów i popracować nad techniką.
"Druga skocznia jest nam niezbędna. Zaoszczędzilibyśmy mnóstwo czasu i sił, gdyby zawodnicy z Beskidów zamiast jeździć do Zakopanego i mieszkać w hotelu, mogli trenować w swojej miejscowości, a potem wracać do domu i rodziny" - przekonuje trener polskiej drużyny Hannu Lepistoe.
Trenując w Wiśle lub Szczyrku można by zaoszczędzić również sporo pieniędzy. Polski Związek Narciarski ocenia, że zgrupowanie w kraju kosztowałoby 1/4 tego co wyjazd do Austrii, Szwajcarii czy Włoch.