Hymn? "Jeszcze Polska nie zginęła…” - zaczyna śpiewać z dumą. Wokoło mnóstwo ludzi, ale on się nie wstydzi. "A czego mam się wstydzić? Panu Lech Kaczyński dał obywatelstwo? A mnie dał" - mówi DZIENNIKOWI.

Reklama

Z pomocnikiem Dyskobolii spotykamy się w restauracji w Grodzisku Wielkopolskim. Ubrany jest modnie i elegancko, choć zarzeka się, że z chęcią chodziłby w kontuszu. Wyjmuje z torebki bordowy polski paszport i wymachuje nim radośnie. "Obywatel Unii Europejskiej, obywatel Polski. Nieźle co? Ja nie tylko Polak przez dokument, ale i Polak od serca" - zarzeka się.

"W Brazylii wielu rzeczy nie widziałem, pół tamtego kraju nie znam. A Polska? Znam ją od gór aż po morze. To jest mój dom. Jestem tu już dwanaście lat i zostanę tak długo, jak długo mnie tu będziecie chcieli. A myślę, że mnie stąd nie wygonicie. Jak kilkanaście lat temu przyjechałem po raz pierwszy do Polski, to miałem problemy ze skinheadami. Na stadionie Lechii dostałem bananem. Wiele razy słyszałem coś o <wstrętnym Murzynie>. Ale piłkarze w każdym klubie traktowali mnie jak brata. Teraz i kibice się zmienili. Teraz, jak idę przez Grodzisk, to nikt mnie nie zaczepia. Chyba że chce wiedzieć, kiedy wreszcie zagram" - śmieje się Sergio.

Choć menedżer namawiał go, aby wybrał sobie jakieś polskie imię, to w paszporcie ma zapisane same brazylijskie. "A jakie miałem sobie wybrać? Zdzisław? O nie. Mama by mnie zabiła. Wyobraża pan sobie, że przyjeżdżam do rodzinnego Montes Claros i mówię, że od dzisiaj jestem Zdzisław? Już i tak miałem tam problemy, że zrzekłem się brazylijskiego obywatelstwa" - mówi Batata.

Reklama

"Gdy przyjechałem do Brazylii tylko z polskim paszportem, celnik powiedział mi, że musi mnie traktować jak turystę i jeśli pozostanę dłużej niż trzy miesiące, to mnie deportują. Czułem się trochę głupio. Na szczęście mam żonę Brazylijkę. Dzięki niej jeszcze w tym roku zwrócą mi paszport brazylijski. I będę miał dwa. Prawdziwy obywatel świata, co?" - opowiada z zachwytem.

Batata z niechęcią wraca do momentu, gdy Antoni Ptak zapytał się go, czy chciałby otrzymać polskie obywatelstwo. Właściciel Pogoni obiecał mu bowiem, że dzięki temu zagra w reprezentacji Polski. Że będzie bohaterem na miarę Olisadebe. W końcu ani nie zagrał, ani nie został bohaterem. "Byłem w bardzo dobrej formie. Dlaczego miałem nie wierzyć w to, co mówił mi pan Ptak?" - twierdzi Batata. "Myślałem, że dzięki temu Ptak chciał mnie wypromować i łatwiej sprzedać zagranicę. Ale myliłem się. Dostawałem oferty, ale on nie chciał o niczym słyszeć. Byłem na testach w Duisburgu. Nie sprzedał mnie. Przez niego było mi bardzo przykro. Gdyby nie on, zrobiłbym większą karierę. Grałbym w Legii albo w Wiśle. A tak…" - żali się.

Dopiero teraz ten na pozór uśmiechnięty i beztroski człowiek pokazuje, jak bardzo się zmienił przez ostatnie lata. Zaczyna mówić cicho i nieśmiało. Często milknie na kilkanaście sekund. Przestał farbować włosy. Nawet gumy nie żuje. "Stary już jestem" - mówi 29-letni pomocnik. "Włosy miałem rude, żółte, a nawet białe, ale wyrosłem z tego. Gumę nadal lubię żuć, ale ostatnio nie mam humoru. Przez rok nie grałem w piłkę z powodu kontuzji. Teraz jakoś nie mogę dojść do siebie. To znaczy mnie wydaje się, że doszedłem do siebie, bo w Młodej Ekstraklasie strzeliłem więcej goli niż napastnicy, ale trenerzy nadal uważają, że nie doszedłem. Wiem, że każdy piłkarz, który był w formie, a potem doznał kontuzji, już nie jest taki jak był. Ale futbol jest jak jazda na rowerze. Albo jak pierwsza miłość. Nie wierzę, że piłkarz zapomina, jak się gra w piłkę. Proszę spojrzeć na Ronaldo. Ciągle ma jakieś kontuzje, ale wciąż strzela gole. Ze mną jest podobnie, przysięgam" - zarzeka się.

Reklama

Kilka lat temu Batata był jednym z najlepszych piłkarzy w lidze. Jednak gdy pojawiała się perspektywa wielkiego transferu, to albo odnosił kontuzję, albo na przeszkodzie stawał Ptak. Gdy go wreszcie puszczono do Dyskobolii, było już trochę za późno. W Grodzisku tak naprawdę nigdy nie dostał szansy. Na jego pozycję zawsze byli albo trochę lepsi, albo bardziej perspektywiczni. "Dużo tych <albo>? Los mnie ostatnio nie rozpieszcza. Ale nie chcę narzekać. Tutaj nie brakuje mi ani pieniędzy, ani odpowiedniej opieki. W Polsce grałem w ośmiu klubach i w żadnym nie było tak dobrej organizacji jak tutaj" - mówi DZIENNIKOWI Batata. "Jeśli będą mnie tu chcieli, to zostanę. Żona lubi to miasto. Restauracja jakaś jest na rynku, więc z obiadem nie ma problemów. Gorzej ze sklepami. Na szczęście Poznań jest niedaleko" - dodaje.

Wielu Polaków z Dyskobolii również mawia, że "na szczęście jest Poznań”. Kilku byłych zawodników Amiki Wronki też tak mówiło. Batata zaprzecza jednak, gdy sugerujemy, że Grodzisk to za małe miasto jak dla Brazylijczyka. "Ja wcale nie jestem jak typowy Brazylijczyk. Albo inaczej: już nie jestem" - zarzeka się. "Jak miałem siedemnaście lat, to uwielbiałem się zabawić. Poza tym byłem strasznym leniem. Ale kilka lat temu się zmieniłem. Powiedziałem sobie, że jak chcę zrobić karierę, to muszę wreszcie ciężko pracować. No to zacząłem pracować. Szkoda, że los mnie trochę oszukał. Dzisiaj niektórzy moi koledzy z boiska bawią się na całego. Zachowują się jak Brazylijczycy. A myślę, że to oni zrobią karierę, a nie ja" - opowiada szczerze.

Do Brazylii jeszcze nie chce wracać. Przyznaje jednak, że będzie musiał, jeśli latem, po wygaśnięciu kontraktu z Dyskobolią, nie znajdzie w Polsce dobrej pracy. Coraz bardziej męczy go Młoda Ekstraklasa. Twierdzi, że w trudnych chwilach pomaga mu modlitwa. Modli się coraz częściej. W zasadzie to nigdy nie był tak religijny jak teraz. "Gdy grałem niedawno w Brazylii, to w szatni zrobiłem sobie kapliczkę. Modliłem się przed każdym meczem - o zdrowie i o formę. Poskutkowało. Tutaj brakuje mi tej kapliczki" - mówi Batata. "Trochę pomaga mi medalik, który dała mi mama. Ale nawet ja nie wierzę, że sprawi, abym znów był gwiazdą ligi i zagrał w końcu w reprezentacji Polski" - kończy piłkarz.