Znów mamy polską specjalność - oglądanie się na innych i odrabianie strat. Będzie trudniej, bo nie ma tylu meczów co w eliminacjach mistrzostw Europy.
Nie wolno nam teraz spuścić głów. Na szczęście nasza grupa jest bardzo wyrównana. Ale to prawda, że będziemy musieli oglądać się na rywali.

Reklama

Leo Beenhakker powtarzał, że rozkręcacie się powoli, że zawsze te pierwsze połowy w waszym wykonaniu są gorsze.Ze Słowenią było inaczej, ale co z tego, skoro nie potrafiliście tego wykorzystać.
Zakładaliśmy, że narzucimy Słoweńcom swój styl gry i to się udało, ale tylko przez pierwszych dwadzieścia minut.

Co się stało potem? Zdobyta bramka was tak rozluźniła?
Nie wiem, być może. Przecież my sami zachęciliśmy rywali do kontrataków. Przeprowadzali akcje po naszych błędach, kiedy traciliśmy piłkę, a nie z własnej inicjatywy. To najbardziej boli - że tak im pozwoliliśmy grać, zamiast dobić. Druga połowa wyglądała zupełnie nie tak, jak chcieliśmy. Ale to też zasługa Słoweńców, którzy byli bardziej skoncentrowani i mądrze się bronili.

Selekcjoner przestrzegał, że Słowenia to trudny rywal, ale myśleliśmy, że to tylko kokieteria. Czym was zaskoczyli?
Z przebiegu gry remis jest sprawiedliwy, ale przecież nie zawsze jest tak, że wynik musi odzwierciedlać to, co dzieje się na boisku. Myślę, że to my sami siebie zaskoczyliśmy! Tym, że tak łatwo traciliśmy piłkę, w prostych sytuacjach, gdy można było zagrać gdzie indziej. Słoweńcy nie pokazali wielkiego futbolu. Trzy, cztery szanse i jeden gol. Ich futbol bazował na naszych błędach.

Przebudowana po Euro 2008 drużyna miała być wybuchową mieszanką. Dlaczego nie wypaliło?
Mam wrażenie, że wpływ na to miała niekorzystna atmosfera wokół kadry po meczu z Ukrainą. We Wrocławiu chcieliśmy zmazać plamę. Tak bardzo, że aż nam nie wyszło. Drużyna się odmładza, więc nie wszystko może od razu zaskoczyć.Tylko że nie jest to właściwy czas na błędy.