Kiedy w Polsce ogłoszono zamiar przeprowadzenia walki Gołota - Adamek, wielu fachowców zakwestionowało jej sens z uwagi na brak stawki pod względem sportowym i znaczną różnicę wagi pomiędzy obydwoma pięściarzami. Za oceanem nie mają podobnych problemów. Pojedynek, który odbył się w hali MGM Grand w Las Vegas - mimo że nie toczył się o żaden tytuł - śmiało można nazwać sensacyjnym z uwagi na dokonania rywali.
Marquez jest mistrzem świata trzech kategorii wagowych, aktualnie rządzi w wadze piórkowej (pasy WBA i WBO), a prestiżowy magazyn „The Ring” notuje go na drugim miejscu rankingu pound-for-pound (bez podziału na kategorie). Jeszcze większą postacią jest Mayweather. Rok temu to on był absolutnym numerem jeden wszechwag. Mistrzowskie pasy zdobywał sześciokrotnie. Wygrał wszystkie 39 walk, które stoczył. W sobotę wygrał po raz 40. W dodatku wracał na ring po prawie dwuletniej nieobecności.
Mając takich bokserów, organizatorzy nie bali się nawet konkurencji kolejnej edycji najsłynniejszej gali MMA na świecie - UFC, która toczyła się niemal równocześnie w Dallas. Wszystko odbywało się w megaskali. Na promocję wydano 10 mln dolarów. Organizatorzy liczyli, że sprzedadzą milion dekoderów pay-per-view średnio po 55 dolarów. Walkę pokazywała też w meksykańska Televisa, wiele innych stacji na całym świecie oraz 170 kin w Stanach Zjednoczonych.
Ta walka z definicji toczyła się na warunkach Mayweathera. Mimo że to Marquez miał przystąpić do walki jako mistrz świata, to otrzymał za nią „tylko” 2 mln dolarów, podczas gdy gaża Mayweathera wyniosła ponad 10 mln (obydwaj mieli dodatkowo zagwarantowany udział z pay-per-view). Umowa była taka, że Amerykanin zbije trzy funty (1,36 kg) do limitu 144 funtów, jednak Floyd nie dotrzymał tego zobowiązania. Do pojedynku przystąpił, ważąc prawie 2 kg więcej, a Meksykaninowi wielkopańskim gestem rzucił 600 tys. odszkodowania. Miał z czego je zapłacić.
Na ringu płacił już tylko Marquez - cenę za swoją odwagę. Od początku walki widać było dużą przewagę Mayweathera. Meksykanin, który bardzo obawiał się różnicy w masie, przed walką przybrał na wadze, ale odbiło się to na jego szybkości. Rywal był dla niego nieuchwytny, on sam natomiast był zasypywany seriami błyskawicznych i silnych uderzeń. Po jednym z nich już w drugiej rundzie Juan Manuel padł na deski. Dotrwał do końca pojedynku, ale sędziowie punktowi mieli tego dnia wyjątkowo łatwe zadanie. Werdykt był wypisany na twarzach obydwu bokserów -Marquez był całkowicie porozbijany, a Mayweather wyglądał tak, jakby skończył jogging. Nic dziwnego. Jak później obliczono, Meksykanin zadał tylko 69 celnych ciosów, a Amerykanin 290. "Był dla mnie za szybki" - przyznał Marquez.
Chyba tylko on wierzył, że ma szanse w walce z Mayweatherem. Bukmacherzy obstawiali 4:1 na korzyść Amerykanina. Aby zrozumieć, kim za oceanem jest Floyd jr, trzeba znać także kilka faktów o jego rodzinie. Próżno szukać drugiej takiej w bokserskim świecie. Wujowie Mayweathera jr. to także zawodowi mistrzowie świata - Roger, obecny trener Floyda, dwukrotnie zdobywał pas WBC i raz IBO, Jeff natomiast był mistrzem IBO. Pierwszy z nich ostatnio wrócił na łamy prasy także z pozasportowych powodów - broni się przed zarzutem pobicia 25-letniej kobiety, do którego miało dojść w sierpniu.
To jednak nic przy najstarszym z trójki braci, Floydzie Mayweatherze sr. Ten w 1993 r. trafił do więzienia na prawie cztery lata za handel kokainą. Wcześniej też walczył na zawodowym ringu, był notowany w czołowej dziesiątce wagi półciężkiej, stoczył pojedynek m.in. ze słynnym Sugarem Rayem Leonardem (w 1978 r. przegrał przez TKO). Niedługo potem doszło do wydarzenia, które zastopowało jego karierę - podczas kłótni rodzinnej brat jego matki postrzelił go w nogę z broni palnej.
Kłótnie rodzinne to jednak żadna nowość w rodzinie Mayweatherów. Po zejściu z ringu Floyd sr zajął się trenerką i wziął pod opiekę syna. Ten wytrzymywał ciężki charakter ojca tylko do czasu. Gdy zdobył swój pierwszy mistrzowski pas, zdymisjonował rodziciela. Nie rozmawiali przez siedem lat. Niewiele brakowało, a senior stanąłby w narożniku de la Hoi, którego wówczas trenował, podczas jego pojedynku z juniorem. Zażądał jednak za to 2 mln dolarów. „Złoty chłopiec” znalazł więc sobie innego trenera. Do pojednania ojca i syna doszło dopiero niedawno.