ROBERT PIĄTEK: Walka Gołota - Adamek została okrzyknięta polską walką stulecia. Czy to termin odpowiadający jej randze?

ANDRZEJ GOŁOTA: Na pewno nie. Ale w tej chwili w Polsce praktycznie nie ma innych bokserów. No bo kto jeszcze? Zresztą nie wiem.

Reklama

Czy to jest dobry pomysł, konfrontować dwóch największych czynnych polskich bokserów? Jeden będzie musiał przecież spaść z piedestału.

Nie jest to fajny pomysł. Ale Adamek chciał tego.

Mówi, że chce pokazać, kto jest najlepszy w Polsce.

Reklama

Masz już odpowiedź.

Obawia się pan jego szybkości, trudno jest trafić tak ruchliwego boksera?

Taki ruchliwy jest? Zobaczymy.

Według bukmacherów i wielu fachowców, m.in. Roya Jonesa juniora, Adamek jest zdecydowanym faworytem. Nie denerwuje to pana, że wyżej stoją akcje boksera, który waży ponad 20 kg mniej niż pan?

Właśnie nie. Co zrobić, tak już jest. Waga ciężka jest wagą ciężką, wielu chce ją zdobywać. Jones rośnie, inni też rosną - w siłę, sławę, potęgę. Wspomaganie farmaceutyczne wchodzi w grę tutaj.

Reklama

Czy Adamek ma szanse na sukcesy w tej wadze?

Wspomniałeś, że Roy Jones stawia na Adamka. On wygrał kiedyś z Ruizem, pamiętasz? Była taka walka, tylko raz mu się to zdarzyło, że boksował w tej wadze.

Ja pytałem o Adamka.

Powiedziałem ci, kurczę, że Roy Jones tylko raz boksował w ciężkiej. Więcej nie chciał.

Tak samo może być z Adamkiem po walce z panem?

Nie wiem, czy będzie tak samo. Ale na przykładzie Roya Jonesa, wiesz...

O Adamku wypowiada się pan zawsze bezosobowo, ironicznie.

Ironicznie? Wcale nie.

Wielokrotnie podkreślał pan, że ma pan mu za złe pewne wypowiedzi na swój temat. Podkreśla to nawet pana trener Sam Colonna. Ta walka to dla pana sprawa osobista?

Chyba nie.

Marian Kmita z Polsatu mówił, że trudno było namówić pana na tę walkę. Co zdecydowało, że ostatecznie pan się zgodził? Bo chyba nie pieniądze - zarabiał pan w swojej karierze znacznie więcej.

Już sam nie wiem. Jest szansa pokazania się polskiej publiczności, powalczenia tu jeszcze raz.

Kto będzie miał więcej kibiców - stary mistrz, czyli pan, czy nowy - Adamek?

Ja mistrzem nigdy nie byłem, mistrzem on jest. To jest mistrz świata.

Jednak pana kibice też ciągle pamiętają.

Ciągle? To może już nie będą, jak mi Adamek wpieprzy.

Co zamierza pan robić po tej walce? Jeśli pan wygra, znów znajdzie się pan na dobrej pozycji na liście pretendentów do walki o mistrzostwo świata. Chciałby pan spróbować raz jeszcze?

Bardzo możliwe, że w niedalekiej przyszłości coś jeszcze będzie. Chęci ciągle są, gorzej z możliwościami (śmiech).

Wcześniej zamierza pan wybrać się na narty. Gdzie?

Do Colorado. To jest najlepsze miejsce na narty.

Ale do Europy też pan czasem przyjeżdża?

Tak, do Szwajcarii i do Austrii. Ale Colorado jest najlepsze.

Podobno jest pan bardzo rodzinnym facetem, odwozi dzieci do szkoły itd.

Mój syn od siedmiu lat gra w tenisa, a ma 12. Wożę go na treningi. Jest dobry. Córa nie chce mieć ze mną nic wspólnego, to już dorosła dziewczyna, 18 lat. Nie potrzebuje ojca, żeby ją prowadził za rękę, dawno już chciała być samodzielna. Jest już po szkole, teraz studiuje.

Czytaj więcej...



Syna nie namawiał pan do boksu?

Raczej nie.

Bo to ciężki kawałek chleba?

Dużo cięższy, niż się komukolwiek wydaje.

Jest pan medalistą olimpijskim z Seulu. Jakie to przeżycie stanąć na podium podczas igrzysk?

Jest to bardzo ciekawa sprawa, jedna z ważniejszych w życiu. Być na olimpiadzie to jest bajer. Boks w ogóle jest dyscypliną, która na igrzyskach trwa najdłużej – od pierwszego dnia do ostatniego, kiedy odbywają się walki finałowe.

Wie pan, że przysługuje panu emerytura olimpijska?

Nie chcą dać, skurczybyki. Oszustwo, co? Nie wiem dlaczego. Trzeba będzie tę sprawę podać do sądu, bo to naprawdę jest złodziejstwo.

Co wyżej pan sobie ceni - medal olimpijski czy któreś z osiągnięć w boksie zawodowym?

Już nie warto tego wspominać.

Przeciwnie, warto.

Człowiek chciałby wszystko zrobić, wszystko wygrać. Są różne aspekty, jeśli chodzi o wagę tych osiągnięć.

Dwa razy był pan bardzo blisko tytułu zawodowego mistrza świata. Kiedy było bliżej - w remisowej walce z Byrdem czy wypunktowanym na pana niekorzyść pojedynku z Ruizem? Obydwa werdykty wzbudziły duże kontrowersje.

No tak, ale co zrobić? Tak to już jest. Drugim razem błąd był w tym, że King (Don King, jeden z najpoważniejszych promotorów boksu zawodowego - red.) się dowiedział, że po tej walce i zdobyciu tytułu mistrza świata zamierzam zakończyć karierę. Stało się jasne, że jeśli nie wygram przed czasem, to nie wygram tej walki. I tak było. Co poradzisz? Nic. Możesz pojechać na narty (śmiech).

Która walka w pana karierze zawodowej była tą przełomową, stanowiącą przepustkę do pojedynków za miliony?

To było w 1995 roku, w maju. Boksowałem z zawodnikiem... O Boże, jak on się nazywał... Wygrałem przed czasem. Czekaj. "Garnek"! (Gołota woła na pomoc Przemysława Garczarczyka, menedżera, z którym współpracuje od lat - red.). Jak się nazywał ten taki bokser, z którym walczyłem w Atlantic City? Aha, Po’uha. To była taka walka, że po trzech rundach myślałem, że walki nie ma, byłem wyraźnie lepszy. Jednak w czwartej rundzie mnie strasznie mocno uderzył, zamroczył mnie. Później przyjąłem chyba czterdzieści parę ciosów, wyobrażasz sobie taki numer? Dzięki Bogu runda się skończyła (śmiech). Ale potem go znokautowałem. To bardzo ciekawa walka była.

Jeszcze bardziej niesamowite były te z Riddickiem Bowe’em, jednak obydwie przegrał pan przez dyskwalifikację.

E, daj spokój, o tym nie ma co gadać.

Nie chce pan rozmawiać o tych walkach?

Nie.

Janusz Gortat twierdzi, że amerykańscy trenerzy nie potrafili zapanować nad pana charakterem, emocjami, dzięki czemu czasem robił pan coś nierozsądnego w ringu.

Każdy ma szansę pokazać, co potrafi zrobić. Janusz Gortat niby pomógł mi w jakiejś tam karierze, ale obok niego byli też inni trenerzy. Nie wiem, kto ma rację.

Jednak wiele razy uderzał pan rywali z byka lub poniżej pasa. Skąd to się brało? Tak bardzo chciał pan wygrać, tak bardzo denerwował pana przeciwnik? A może ma pan awanturniczą naturę?

Naprawdę, nie wiem! Nie masz czegoś innego do pisania?

Czytaj więcej...



To jeszcze raz odwołam się do Gortata, który twierdzi, że w walce z Lennoksem Lewisem dał się pan zaskoczyć. Gdyby nie to, według niego walka mogła skończyć się zupełnie inaczej.

Nieprawda. Wtedy miałem kłopoty z łękotką, co cztery, pięć dni chodziłem do lekarza, by ściągać wodę. Mecz życia, a ja przed samą walką dostałem zastrzyk w kolano! Ten zastrzyk wszedł mi jakoś do systemu, do krwi, nie wiem. Czułem się, jakbym był paralitykiem, rozumiesz? Prawie usnąłem. Ja nie byłem sobą. To było najgorsze. On to wykorzystał, nic więcej. (Gołota wyraźnie się ożywia – red.). Dwa ciosy! Przez te 90 sekund zadałem dwa lewe proste! I to nawet nie doszły celu. To ja byłem sobą? Powiedz mi.

Miał pan sporo pecha w swojej karierze. Kontuzja kolana przed walką z Lewisem, złamana kość policzkowa w czasie pojedynku z Tysonem, zerwany mięsień w ostatniej walce z Austinem.

No właśnie, zawsze działo się to przy najważniejszych walkach. To jest niefart życiowy, kurczę. Kino, co?

Andrzej Gołota przyleciał do Polski w piątek wraz ze swoim fizjoterapeutą Leszkiem Samitowskim. Następnego dnia odbył trening na terenach warszawskiego Fortu Bema, dawniej należących do CWKS Legia, gdzie rozpoczynał swoją karierę. Po południu w stolicy pojawił się trener Gołoty Sam Colonna. W niedzielę obydwaj pojechali do Wisły, gdzie czterokrotny pretendent do tytułu mistrza świata przygotowuje się do walki z Tomaszem Adamkiem. Polski pojedynek stulecia odbędzie się 24 października w Łodzi jako główna walka gali Polsat Boxing Night.