CEZARY KOWALSKI: Wszystko wskazuje na to, że 3 listopada Grzegorz Lato wybierze pana na trenera reprezentacji Polski.
FRANCISZEK SMUDA*:
Macie jakieś przecieki?

Reklama

Działacze związku za wszelką cenę chcą Polaka. W sytuacji, w jakiej znalazł się PZPN, potrzebny jest ktoś akceptowany społecznie, kto może być tarczą dla znienawidzonej organizacji. Wszystko wskazuje na pana...
Mogę być tą tarczą, nie ma sprawy. Powiem więcej: będę tarczą skuteczną. Jestem gotowy objąć reprezentację, mam jej sprecyzowaną wizję, wiem, jak ten zespół ma grać, wiem, jak to zrobić.

Skąd ta pewność? Dotychczas sukcesy osiągał pan tylko w klubach. Drużyna narodowa to zupełnie inna specyfika pracy...
I w jednym przypadku, i w drugim mamy do czynienia z drużyną piłkarską. W reprezentacji jest jednak znacznie łatwiej, bo mogę wybierać z kilkuset kandydatów. W klubie, jak sobie kogoś zażyczę, to mi prezes najczęściej odpowiada, że nie ma pieniędzy.

Dotychczasowi selekcjonerzy mówili raczej, że nie ma z kogo wybierać.
Wszystko zależy od tego, jak się na to patrzy. Mój poprzednik w Lubinie, jak odchodził z Zagłębia, to stwierdził, że dlatego drużyna przegrywa, ponieważ jest w niej tylko jeden piłkarz, który nadaje się do gry w ekstraklasie. Ja natomiast widzę co najmniej dziesięciu i okazało się, że oni nie muszą wyłącznie przegrywać.

Tymczasowemu selekcjonerowi Stefanowi Majewskiemu też się wydawało, że wystarczy zmienić taktykę, ustawienie i pół składu, a efekty przyjdą.
Nie powiem nic złego na temat Stefana, wiem jednak, że jak ja tego dotknę, będzie dobrze. Ta reprezentacja nie jest tak słaba, jak się większości wydaje. Trzeba tylko, żeby zaczęła funkcjonować na zasadach zbliżonych do europejskich.

To bardzo ogólne założenie. Mógłby pan powiedzieć konkretnie, jaki ma pan pomysł na ten zespół?
No właśnie nie bardzo. Przecież ma być konkurs. Nie mogę od razu publicznie wyłożyć wszystkiego na ławę.

W jednym z wywiadów obśmiewał pan ideę konkursku, tłumacząc, że to dobre dla przedszkolaków. Jednak pan do niego staje?
Zależy, co się kryje pod słowem „konkurs”. Jeśli ma się okazać, że w drodze konkursu lub nawet losowania zostanie wyłoniony dobry kandydat, to jestem jak najbardziej za.

Reklama

Dobry, czyli pan?
Nie będę robił z siebie idioty i wmawiał, że w ogóle nie obchodzi mnie ta posada. Otóż obchodzi, i to bardzo. Nie mam jednak zamiaru nigdzie pchać się na siłę. Wezmą mnie, jeśli będą przekonani do mojej osoby. Jestem podobnego zdania co Zbigniew Boniek. Trenerzy z zagranicy, którzy wysłali swoje CV do PZPN, mają po prostu kłopoty ze znalezieniem pracy. Nie są tak mocni, aby to pracodawcy sami się do nich zgłaszali. Jak by to wyglądało, gdybym np. ja teraz złożył swoje papiery do Legii lub Wisły z prośbą o pracę? Nie byłoby oczywiście w tym nic złego, ale oznaczałoby, że facet ma problem w swoim zawodzie. Jaki dobry zagraniczny trener prosi o pracę w Polsce? No nie oszukujmy się.

Rozmawiał pan już poważnie z kimś z PZPN?
Z Antonim Piechniczkiem miałem bardzo dobrą i przyjemną rozmowę. Analizowaliśmy sytuację, rozmawialiśmy o piłce, taktyce. Wbrew pozorom ja nie myślę, że już wszystkie rozumy pozjadałem. Słucham rad i się uczę. Różnie to kiedyś bywało z moimi kontaktami z najważniejszymi postaciami w PZPN. Cieszę się jednak, że o wyborze selekcjonera zdecydują ludzie mający pojęcie o tej grze. Lato był świetnym piłkarzem, Piechniczek trenerem. Oni widzą, jak drużyny konkretnych trenerów grają taktycznie, jakie mają sukcesy i jakimi metodami je osiągają. Zgodzę się z ich decyzją, nawet jeśli nie ja ją dostanę, a Skorża czy Janas. Nie będzie bowiem tak, że decyzję podejmie jednoosobowo działacz, jak kiedyś Dziurowicz czy Listkiewicz.

Nadal wyłącznie polega pan na swoim trenerskim nosie?
Nie wyłącznie, ale wyczucie w tym fachu jest najważniejsze. Jak pan przeanalizuje drużyny, które prowadziłem, to sobie pan przypomni, że nawet jak się brałem za jakąś kompletną partyzantkę, gdzie nie było pieniędzy, a nawet ciepłej wody, to tak mi się to udawało poskładać, że wszystko hulało. Mogę w laptopie ustalić cudowną taktykę i zaprogramować sukces na podstawie książek, które przeczytam. Tylko co później z tym zrobić? Rzucić chłopakom na boisko i kazać kopać w to piłką? Ja muszę zawodnikom uświadomić cel i pokazać, jak mają go osiągnąć. Nie potrzebuję do tego laptopa.

Praca z kadrą to może być jednak prawdziwa mina. Nie ma atmosfery, kibice po raz pierwszy odwrócili się od drużyny...
Na minę to można wejść każdego dnia na ulicy. A kibice ode mnie się nigdy nie odwrócą. Wie pan, dlaczego ludzie mnie popierają? Bo wiedzą, że ja jestem skurczybykiem, którego drużyny zawsze gryzą trawę, aby wygrać.