Rozwiązaniem konfliktu byłaby zmiana na stanowisku prezydenta Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA), które aktualnie zajmuje Max Mosley.

Reklama

Ten 69-letni Brytyjczyk ma niezwykły dar ściągania na siebie kłopotów. W ubiegłym roku był bohaterem skandalu obyczajowego. Filmik, na którym uwieczniono Mosleya w hitlerowskim mundurze zabawiającego się z pięcioma prostytutkami, przez wiele miesięcy był tematem numer jeden. Teraz ten dostojny pan, o skłonnościach sado-masochistycznych, walczy z koncernami samochodowymi.

Czy Ferrari, które grozi odłączeniem się od „jedynki” i powołaniem własnej serii wyścigów, może pozbawić go stanowiska? Wybory na kolejną kadencję odbędą się już we wrześniu.

"Niektóre teamy nie chcą, bym dalej był szefem FIA, ale to nie jest istotne, ponieważ nie mają prawa głosu. Mimo wszystko decyzja o kandydowaniu jest dla mnie trudna" - powiedział niedawno Mosley.

Decyzja trudna, szczególnie że Brytyjczyk, mimo że wciąż groźny, traci grunt pod nogami. Przeciwko sobie ma nie tylko Międzynarodowe Stowarzyszenie Kierowców (FOTA), ale i Europejskie Stowarzyszenie Producentów Pojazdów (ECEA) zrzeszające około piętnastu producentów samochodów. ECEA jednogłośnie opowiedziała się za FOTA i wezwała FIA do zmian w sposobie zarządzania światowej federacji sportów motorowych. Zażądano odstawienia na boczny tor Maxa Mosleya. Czy to się uda? Nawet jeżeli nie, ECEA twierdzi, że zespoły są zdeterminowane do stworzenia własnej serii wyścigowej. Mówią to firmy, które zezwalają BMW czy Renault na starty w F1...

Reklama

Ostatnią deską ratunku Mosleya wydaje się sam szef F1 Bernie Ecclestone, według którego w całym konflikcie nie chodzi o zmianę przepisów, a raczej o władzę i wpływy.

"Flavio Briatore (szef teamu Renault) chce, by powstała nowa seria wyścigowa, w której będzie decydował o wszystkim" - twierdzi prezydent F1. Jest to ciekawe spostrzeżenie, bowiem Ecclestone jest wspólnikiem Briatore w klubie piłkarskim Queens Park Rangers oraz wspólnie z nim stworzył serię wyścigową GP2, która jest bezpośrednim zapleczem F1.

Reklama

78-letni Bernie nie oszczędza również szefa Ferrari. "Luca Di Montezemolo ma problem ze stosunkami z Maxem Mosleyem. Natomiast zupełnie nie rozumiem o co chodzi Johnowi Howettowi (szef zespołu Toyota), ale sądzę, że on też nie do końca to wie. Cała reszta chce, by spór jak najszybciej się zakończył" - twierdzi.

Tak się składa, że Howett niedawno został w mało elegancki sposób potraktowany przez Mosleya, natomiast niechęć prezydenta FIA do Montezemolo, prócz wielu zaszłości, jest również spowodowana faktem, że to właśnie Włoch czyni mocne starania, by nowym prezydentem federacji został niedawny szef Ferrari Jean Todt. „Reszta” - jak określił szefów innych teamów Ecclestone - również nie pała sympatią wobec Mosleya. Wystarczy przypomnieć sobie oburzenie szefów Mercedesa i BMW po tym, jak prezydent FIA w oryginalny sposób zabawiał się z paniami przebranymi w niemieckie mundury. Dla niemieckich producentów odsunięcie Mosleya będzie więc jak najbardziej na rękę.

Tymczasem Ecclestone jest przekonany, że F1 przetrwa i ten kryzys, a wszystkie ekipy producentów pozostaną. "Nie wyobrażam sobie, by szefowie zespołów stanęli przez radą nadzorczą swoich kompanii i powiedzieli, że potrzebują podobne jak teraz środki na starty w nowej serii wyścigowej" - mówi.