Adam Małysz, mówiąc o śmierci polskiego motocyklisty podczas Rajdu Dakar, twierdzi, że to piekielnie trudne zawody, w których nie powinien startować każdy, kto chce. Ten, kto nigdy nie był na Dakarze, nie wie, jak de facto tutaj jest. Wielokrotnie ktoś tutaj sobie myśli: ten dał radę, to ja nie dam rady? To nie jest bułka z masłem, to jest naprawdę bardzo ciężki rajd - mówił na antenie TVN24.
Zaznaczył jednak, że organizatorzy nie o końca panują nad imprezą. Po raz kolejny, chyba to jest drugi raz z rzędu, organizator funduje w drugi dzień rajdu tak potężny wysiłek, że wielu z tych zawodników odpada i nie kontynuuje. Zastanawiamy się, czy to nie jest czasem specjalnie robione, żeby jak najwięcej zawodników odpadło, żeby organizatorzy mieli jakby mniej kłopotów - stwierdza.
Zdradza, że przez chaos organizacyjny ledwo uszedł z życiem po spaleniu się jego samochodu. Czekaliśmy bardzo długo na pomoc, nie mieliśmy wody, bo wszystko spłonęło. Przy temperaturze prawie 50 stopni myślę, że też mogliśmy tam wręcz zostać na zawsze. O tyle dobrze, że znaleźliśmy w pobliżu lokalnych kibiców i oni mieli przy sobie wodę, którą nam dali - mówi.
Później przyleciał helikopter, telewizja. Przylecieli, nakręcili, nie mogli nas zabrać, bo nie mieli miejsca na pokładzie. Tej wody mieli tam niewiele, którą nam zostawili, to tak było na dwa łyki i dalej czekaliśmy, później przyleciał kolejny helikopter, zrobił tylko okrążenie nad nami i poleciał dalej - opowiadał polski rajdowiec.
ZOBACZ TAKŻE: Śmierć polskiego motocyklisty na Rajdzie Dakar. Michał Hernik nie żyje>>>