Bardzo dobrze mi się jechało. Dzisiaj to był chyba mój najlepszy etap. Zły początek, ale dobry koniec. Pierwszego waypointa nie chwyciliśmy i musieliśmy się wracać. Później złapaliśmy kapcia, a to kolejne cztery, pięć minut. Już psychika mi siadała, ale później złapałem rytm i świetnie mi się jechało. Zdecydowanie lepiej niż we wtorek, gdy źle się czułem. Już wiem, co jest receptą – dobrze się wyspać – powiedział po dotarciu do biwaku w Rijadzie.
Przy okazji żartował nieco ze starszego brata, który długo prowadził i był bliski odniesienia drugiego z rzędu zwycięstwa.
Chyba był za bardzo pazerny i chciał wyprzedzić jeszcze jednego CanAma, a to już była sama końcówka. Łatwo się było zgubić. Przerąbane błoto, rzeka. I słońce prosto w oczy... - tłumaczył.
Marek Goczał tak opisuję tę sytuację: Jechaliśmy za jedną załogą i długo nie mogłem jej wyprzedzić, bo była za szybka na prostych i za wolna na krętych. Strasznie mnie to denerwowało. W końcu w wąskim wąwozie było duże rozlewisko wody. No i pomyślałem, że albo teraz, albo wcale. No i władowaliśmy się, bo okazało się, że było głęboko. Zalało nam cała szybę od środka i od wewnątrz, tak że jechaliśmy jakiś czas na ślepo. Okazało się, że był skręt w lewo, który minęliśmy, i zanim się odnaleźliśmy, to straciliśmy parę minut. Odcinek znowu nie dla mnie, bo gaz do dechy, ale na pocieszenie były dwa momenty z dużymi wydmami – przyznał czwarty zawodnik etapu.
Polskie załogi wygrały wszystkie wcześniejsze etapy w klasie UTV. Jeden z nich Domżała z Martonem, którzy w środę mieli wypadek w drugiej części odcinka specjalnego. Okazało się, że udało im się ruszyć, ale wciąż są na trasie i mają już pięć godzin straty.
Uczestnicy Rajdu Dakar kolejne trzy dni zostaną w Rijadzie. W czwartek i piątek czekają ich etapy wokół tego miasta, a sobota będzie dniem przerwy. W niedzielę wyruszą na trasę siódmego etapu do Al Dawadimi.