Boleśnie przekonał się o tym jeden z mechaników w ekipie Roberta Kubicy, który podczas jednego z pierwszych testów KERS został tak "trzepnięty" prądem, że wylądował w szpitalu. Spędził w nim całą noc z powodu zakłóceń rytmu serca. Niedawno z tego samego powodu musiał błyskawicznie wyskakiwać z auta kierowca Red Bulla Sebastian Vettel.
Jak wiele nowych wynalazków, KERS ma swoje plus i minusy. Zwiększa moc silników, ale sprawia, że całe auto może znaleźć się pod napięciem około 400 voltów (w gniazdkach w naszych domach płynie prąd o napięciu 230 voltów). Wystarczy, że dojdzie do zwarcia - a może dojść, bo kokpit bolidów zbudowany jest z włókien węglowych, które dobrze przewodzą prąd - i prąd może strasznie "popieścić" kierowcę.
Najbardziej niebezpieczny jest moment, gdy kierowca wychodząc z bolidu, dotyka ziemi. Może wtedy dojść do porażenia. Aby temu zapobiec, firma Puma dostarczająca sprzęt dla kierowców F1 wytwarza buty spełniające rolę izolatorów, nieprzewodzące prądu. Ale kierowcy wolą dmuchać na zimne. Gdy podczas testów w Jerez w bolidzie Red Bulla nastąpił defekt skrzyni biegów, Sebastian Vettel wolał nie ryzykować. Wygramolił się z kokpitu, wszedł na maskę i dopiero z niej skoczył na ziemię. "Wolę skoczyć raz za dużo niż raz za mało" - wyjaśnił dziennikarzom "Bild am Sonntag" przezorny Niemiec.