"Nie mogę w to jeszcze uwierzyć. Troszeczkę dużo emocji jak na jeden dzień. Przecież jeszcze rano walczyłem z bólem pleców i nie mogłem wstać z łóżka, a teraz taki numer. Nie wiem co się stało. Kurczę, ciężko mi teraz cokolwiek powiedzieć, ciężko mi będzie jeszcze przez tydzień cokolwiek powiedzieć" - przyznał parę chwil po uzyskaniu tytułu mistrza świata.
Emocji w poniedziałkowym konkursie nie brakowało. Były chwile zwątpienia i zagrania va banque. Najistotniejszy moment, to przeniesienie przez Wojciechowskiego poprzeczki z 5,85 na 5,90.
"Byłem w pewnym momencie poza podium, pokerowa zagrywka, przełożenie na 5,90 i w drugiej próbie zaliczenie. Nie był to dobry skok, ale na całe szczęście udany, który dał złoto. Po prostu szok" - dodał.
Trudne były dla niego jednak przede wszystkim sobotnie eliminacje. Miał kłopoty z aklimatyzacją, nie mógł zasnąć. Kwalifikacje odbywały się wcześnie rano i o mało ich nie przespał. Nie zaliczył eliminacyjnej wysokości, ale sprzyjało mu szczęście i zmieścił się w finale.
"Po kwalifikacjach naprawdę nie wierzyłem, że jestem w stanie tutaj coś zrobić. Bolały mnie strasznie plecy, było dużo roboty z nimi. Obudziłem się w poniedziałek i mówię: +nie no, nie mogę wstać z łóżka, a co dopiero mówić o skakaniu+. Byłem przygotowany na to, że będzie klapa, ale jakoś się udało. Ja jeszcze w to nie wierzę" - powtarzał.
W walce o medale pomogły mu słowa mistrza olimpijskiego z Pekinu Australijczyka Stevena Hookera, który po eliminacjach podszedł do niego i powiedział: "dostałeś drugie życie, nie zmarnuj tego".
"Myślałem o nich przed skokami. Na początku strasznie mnie to niosło. Muszę teraz znaleźć Hookera w wiosce i mu podziękować" - zapowiedział Wojciechowski, który próbował jeszcze wraz z Kubańczykiem Lazaro Borgesem atakować 5,95.
"W ostatnim skoku na 5,95 próbowałem wykorzystać najtwardszą tyczkę, ale jak to wyglądało, wszyscy widzieli. Wtedy już miałem dosyć wszystkiego, już nie chciałem skakać. Byłem nawet zadowolony, gdyby to miało być srebro. Miałem dość" - przyznał.
Ten sezon w karierze 22-letniego tyczkarza jest pasmem sukcesów. Najpierw zdobył złoty medal Światowych Igrzysk Wojskowych w Rio de Janeiro, potem w Ostrawie sięgnął po tytuł młodzieżowego mistrza Europy i w końcu w koreańskim Daegu po złoto mistrzostw świata.
"Ten sezon jest po prostu niesamowity, trzy duże imprezy i trzy złota, nie wiem, czy to się jeszcze kiedyś powtórzy, ale teraz jestem szczęśliwy i chcę, żeby dotarło to do mnie, bo nie wiem co jest grane" - przyznał.
Wicemistrz świata juniorów z Bydgoszczy wierzy, że jest w stanie pokonać sześć metrów, ale jeszcze nie w tym sezonie.
"Skok na 5,90 nie był perfekcyjny, także myślę, że jest to realne. Przede wszystkim muszę skakać na jeszcze twardszych tyczkach. W tym roku już się nie uda. Mam jeszcze cztery starty przed sobą (na Diamentowej Lidze w Brukseli, w Otwocku, Zielonej Górze i w lidze seniorów), chcę je mieć jak najszybciej za sobą i jechać na wakacje. To był długi i ciężki sezon" - zaznaczył.
Potem chce się już skupić na igrzyskach olimpijskich w Londynie. "One już za rok. Nie mogę się teraz za bardzo wyeksploatować. Boję się troszeczkę tego co będzie dalej. Przeraża mnie to, ale stało się" - powiedział.
Wojciechowski nie zdaje sobie jednak sprawy jeszcze z tego, że jako mistrz świata stanie się osobą medialną i rozpoznawalną.
"Na lotnisko przyjdą ludzie?" - pytał się dziennikarzy. "Trochę sobie narobiłem, nie powiem" - skomentował.
Urodzony w Bydgoszczy zawodnik jest w dosyć dziwnej sytuacji. Trenuje z ojcem swojego największego w Polsce rywala - Łukasza Michalskiego.
"Myślę, że rodzina zostaje w domu, a na skoczni trenujemy i jesteśmy takimi samymi zawodnikami. Nie ma żadnego faworyzowania. Fajnie się ćwiczy, jest mobilizacja. Jesteśmy tyczkarzami światowej klasy i trenujemy w jednej grupie. To jest najlepsza motywacja jaką może mieć sportowiec" - ocenił.
Na pytanie jak mistrz świata uczci swój medal, Wojciechowski się uśmiechnął i spytał: "Kto? Mistrz świata? Nie wiem. Nie mogę w to uwierzyć", po czym po chwili dodał: "snem".
W konkursie finałowym tyczkarzy wzięło udział aż trzech Polaków. Rywalizację na czwartej pozycji zakończył Michalski, siódmy był Mateusz Didenkow.
"To że jesteśmy w trójkę na skoczni na pewno nam pomaga. Mamy siebie nawzajem i wszystko staje się łatwiejsze. Nawet teraz zostawiłem tyczkę po ostatnim skoku i poszedłem do trenera. Łukasz ją okleił. Sam pewnie bym nie zdążył, a tak jak jesteśmy razem, to możemy współpracować" - powiedział.
Wojciechowski, mimo że młody, miał już ciężkie momenty w karierze. Po zdobyciu w 2008 roku wicemistrzostwa świata złapał kontuzję i prawie przez dwa sezony nie pojawiał się na skoczni.
"Nigdy jednak nie myślałem, że mógłbym na nią nie wrócić. Zawsze byłem pewny tego, że chcę skakać" - przyznał.
To pierwszy medal polskiej ekipy w tej imprezie i pierwszy wywalczony w tej konkurencji w historii mistrzostw globu.
Od 15 sierpnia Wojciechowski ma najlepszy rezultat na świecie w tym sezonie. Tego dnia skoczył 5,91 podczas mityngu w Szczecinie, poprawiając po 23 latach rekord Polski, który wynosił 5,90 i należał do Mirosława Chmary.