"Nigdy w życiu nie myślałem, że kiedykolwiek będę dawał autograf takiemu mistrzowi jak Władysław Kozakiewicz" - powiedział PAP Wojciechowski. Wspominał, że jako początkujący lekkoatleta bardzo interesował się wszystkimi polskimi tyczkarzami, którzy tworzyli historię tej konkurencji.

Reklama

"Po raz pierwszy spotkałem się z Kozakiewiczem 1 czerwca 2008 roku w Żarach, kiedy poprawiłem życiówkę z 5,10 na 5,51 i tym samym ustanowiłem rekord Polski juniorów. Wówczas gratulował mi właśnie pan Władysław. Potem spotkaliśmy się jeszcze kika razy na różnych zawodach, ale to, że dzisiaj po wyjściu z samolotu będzie pierwszą osobą, której dam autograf, to naprawdę... nie ma o czym mówić".

"Kiedy uwierzyłem w złoty medal? Późno, gdy pokonałem wysokość 5,90. Proszę mi wierzyć, że wcześniej nie miałem takich myśli. Moim faworytem był Francuz Renaud Lavillenie. Teraz marzę o odpoczynku, którego jednak w najbliższym czasie nie będzie. 16 września zakończę sezon Diamentową Ligą w Brukseli. No i dopiero potem zrobię sobie jakieś wakacje" - dodał Wojciechowski.

Kozakiewicz pytany, czy nie podjąłby się trenowania mistrza świata odpowiedział: "Absolutnie. Gdybym to zrobił, to wszystko bym popsuł. Nie można dokonywać zmian, gdy wszystko dobrze idzie. Przykładem jest rekordzistka świata Jelena Isinbajewa, która poszła do trenera Pietrowa. Jaki efekt? Drugie mistrzostwa świata bez medalu. On był dobry dla Siergieja Bubki, ale nie dla niej" - podkreślił mistrz olimpijski z 1980 roku, który do hali przylotów przyszedł ubrany w reprezentacyjny dres z pierwszych mistrzostw świata w 1983 roku w Helsinkach, gdzie wynikiem 5,40 zajął ósme miejsce.

Kozakiewicz podkreślił, że gdy był w tym wieku, co 22-letni Wojciechowski, to też już odnosił sukcesy. "W 1973 roku miałem drugi wynik sezonu na świecie, a dwa lata później ustanowiłem rekord Europy - 5,60". Wojciechowskiego oraz powracających także z Daegu czwartego w biegu na 800 m Marcina Lewandowskiego i czwartego w konkursie tyczkarzy Łukasza Michalskiego na Okęciu witało ok. 100 osób.