Jeszcze wcześniej, bo w listopadzie, ofertę organizacji igrzysk wycofało Monachium. Tam również przeprowadzono referendum i mieszkańcy miasta - podobnie jak w Krakowie - opowiedzieli się przeciw. Podobnie rok temu w marcu stało się w St. Moritz, które imprezę chciało zorganizować wspólnie z pobliskim Davos.
Na ostrzu noża postawiona jest sytuacja w Norwegii. Co prawda mieszkańcy Oslo we wrześniowym referendum powiedzieli "tak" - choć przewaga zwolenników była bardzo niewielka - to sytuacja od tego czasu znacznie się zmieniła. W niedzielę doszło do rozłamu w rządzącej koalicji - Partia Postępu opowiedziała się przeciwko organizacji igrzysk. By oferta została utrzymana, konieczny byłby niecodzienny kompromis rządzących konserwatystów i pozostającej w opozycji lewicy.
Kolejna kandydatura - mowa o ukraińskim Lwowie - choć formalnie nie została wycofana, w związku z sytuacją w kraju wydaje się martwa. Rząd w Kijowie nie ma teraz głowy do przygotowywania planów budowy lodowisk i torów saneczkowych.
Na polu walki zostały zatem dwa miasta: Ałmaty, stolica Kazachstanu, oraz chiński Pekin. Przy czym, jak zwraca uwagę Barry Patchesky, pierwszy kandydat to miasto w kraju rządzonym przez autorytarnego przywódcę, a Pekin - no cóż...
Ostatnia zimowa impreza olimpijska, która odbyła się w Soczi, kosztowała 51 miliardów dolarów. A to suma skutecznie odstraszająca każdego - poza żądnymi sławy władcami. Mieszkańcy, jeśli mają prawo zabrać głos, zazwyczaj mówią olimpiadzie "nie".
CZYTAJ WIĘCEJ:11 milionów złotych - tyle wydano na igrzyska, których nie będzie >>>