Michał Hernes: Gratulacje z powodu narodzin córki. Czy był czas na pępkowe?

Sebastian Mila: Nie, pępkowego jeszcze nie było, ale wypiliśmy po jednym piwie, bo trener wyraził na to zgodę. W ten sposób uczciliśmy zarówno fakt, że zostałem ojcem, jak i zwycięstwo w lidze w poprzedniej kolejce. Tak się fajnie złożyło, że te dwa wydarzenia zbiegły się ze sobą w czasie. Czuję się niesamowicie, choć emocje już opadły.

Reklama

Czy odczuwa pan dodatkową motywację? Po narodzinach córki przeciwko Odrze i Arce grał pan bardzo dobrze.

Myślę, że wewnętrznie coś takiego odczuwałem. To niezwykle zwariowany okres w moim życiu, ale też trochę nerwowy, gdyż narzeczona wraz z dzieckiem przebywały w szpitalu. Siedziałem sam w domu i ta sytuacja samoistnie mnie mobilizowała. Poza tym, to fajne uczucie strzelać gole dla swojej córeczki.

Reklama

Po opadnięciu emocji rodzi się pytanie, czy Sebastian Mila utrzyma wysoką formę do końca sezonu?

Wydaje mi się, że moja forma jest stabilna i najgorszy okres po kontuzji mam już za sobą. Przypominam, że nie brałem udziału w obozie przygotowawczym i ominęły mnie pierwsze ligowe spotkania. Aż cztery miesiące nie grałem w piłkę. Z tego powodu ciężko było wrócić do dobrej dyspozycji. Super, że mi się to udało i odnosimy zwycięstwa. To miłe, a zarazem sympatyczne, że mogę asystować i strzelać bramki.

Pewnie pan żałuje, że kończy się runda jesienna...

Reklama

Dokładnie, na tym poniekąd polega moje nieszczęście. Jak już wspominałem, obecny sezon trochę mi umknął. Na szczęście, trenerzy zadbali o właściwy cykl szkoleniowy. Dużo ćwiczyłem też indywidualnie i ostatnie dobre występy to właśnie zasługa szkoleniowców.

Po pańskich wypowiedziach widać, że są teraz dojrzałe i profesjonalne, tymczasem wiadomo, że w przeszłości bywało z tym różnie. Mówiło się nawet, że jest pan lekkoduchem. Jak wygląda to teraz?

Rzeczywiście na mój temat krążą różne opinie, szczególnie z lat młodzieńczych. Mimo to nie żałuję niczego, co w życiu zrobiłem. Przede wszystkim nie byłem złym dzieckiem i nigdy nie narażałem mojej rodziny na pośmiewisko. Owszem, popełniłem kilka błędów, ale kto ich nie popełnia? Moje na pewno nie były wielkiego kalibru. Myślę, że za problem należy uznać głupie wypowiedzi z przeszłości i zbyt wielką szczerość. To wpłynęło negatywnie na mój wizerunek i z tego powodu powinienem być na siebie zły. Tak czy owak, ten czas minął i teraz jestem innym człowiekiem. Pokory nauczył mnie zarówno wyjazd za granicę, jak i powrót do Polski. Po drodze miałem różne problemy, między innymi zdrowotne. Na szczęście, udało mi się z tego wszystkiego wyjść. Wrocław to dla mnie naprawdę szczęśliwe miejsce i cieszę się, że trafiłem do tego miasta i tych kibiców. Od samego początku wyczuwałem, jak wielkie dostaję od nich wsparcie. Nie ukrywam, że to jest bardzo ważne po wszystkich tych perypetiach, które przeżywałem za granicą. Nie mogę też nie wspomnieć o wspaniałym trenerze Ryszardzie Tarasiewiczu, który we mnie uwierzył i dał mi możliwość dalszego rozwoju. To co prawda wymagający człowiek, ale u jego boku podążam we właściwym kierunku. Wymagania są tak duże, że muszę grać na maksimum swoich możliwości. Ogólnie czuję się o wiele bardziej komfortowo niż chociażby w Austrii. Na samym początku pobytu w Wiedniu miałem problemy z językiem. Z biegiem czasu nauczyłem się go na tyle, by móc się komunikować z innymi. Szkoda, że nie udało mi się wykorzystać tamtej szansy, bo nie wszystko było tam złe. Mam mnóstwo miłych wspomnień, na pewno fajnie się w tamtym mieście mieszkało. Klub był dobry i profesjonalny, obcowałem również z inną kulturą. Super, że tego doświadczyłem. Inna sprawa, że nie udało mi się tam zrobić furory, choć oczywiście bardzo tego chciałem. Chciałbym jeszcze kiedyś udowodnić, że stać mnie na to, by wywalczyć sobie miejsce w takim zespole. Niestety, nie wiem, czy w przyszłości dostanę taką szansę.

Jak pan myśli, problem tkwił w panu, czy też w klubie nie panowała odpowiednia atmosfera i nie było takiego szkoleniowca jak Tarasiewicz?

Można by śmiało powiedzieć, że to wina trenera, ale ja tak nie odpowiem. Uważam, że każdy szkoleniowiec ma prawo mieć swoją wizję i robić z zespołem to, co mu się podoba. Po prostu nie widział mnie w składzie, i tyle. Inna sprawa, że miałem trochę pecha. Po dwóch miesiącach od mojego przyjścia z klubu odeszli dyrektor sportowy i trener, który opowiadał się za moim transferem. Ich następcy mieli nową wizję i nowych zawodników, ale gdyby moja forma była wysoka, to podejrzewam, że bym grał. Chyba po prostu nie byłem do tego przygotowany mentalnie. Wydawało mi się, że skoro zostałem ściągnięty za półtora miliona euro, to automatycznie powinienem wychodzić w podstawowej jedenastce. Grubo się myliłem. Gdybym wówczas był mądrzejszy, dojrzalszy i bardziej doświadczony życiowo, to pewnie bym sobie poradził. To ja przegrałem ten mecz w Wiedniu.

Podejmie pan próbę powrotu do reprezentacji?

Pewnie, że tak. Wiadomo, że Franciszek Smuda będzie brał albo tych najlepszych, albo pasujących do jego koncepcji. Niewykluczone, że wpadnę mu w oko. Głupio by było nie podjąć walki, aczkolwiek nie zaprzątam sobie tak mocno głowy reprezentacją. Kiedyś bardzo chciałem w niej grać, ale wychodziło to różnie. Na razie spełniam się w Śląsku.

Jakie są pańskie cele na najbliższy okres?

Zagrać ze Śląskiem w europejskich pucharach...

Na dużym stadionie...

...dokładnie. Chcę utrzymać dobrą formę. No i sprawiać satysfakcję nie tylko sobie, ale przede wszystkim kibicom. Chodzi o to, by mogli się cieszyć z przyjścia na stadion i obejrzenia mnie w akcji.

• Sebastian Mila jako junior zdobył mistrzostwo Europy do lat 18. W reprezentacji Polski zagrał 28 meczów i strzelił sześć goli. Ostatni występ w kadrze zanotował ponad trzy lata temu, w wieku 24 lat.