Leo Beenhakker powiedział, że chce się z panem spotkać i porozmawiać o ewentualnym powrocie do reprezentacji. Jest szansa, że zmieni pan zdanie i zagra w kadrze prowadzonej przez Holendra?
Artur Wichniarek: Na razie nie chcę tego komentować. O zamiarach Beenhakkera dowiaduję się od dziennikarzy, a nie od selekcjonera. Jeśli ktoś chce ze mną na ten temat porozmawiać, to może spróbować się ze mną skontaktować. Mój numer telefonu jest w sztabie kadry znany. Od zeszłego roku nie zmienił się.

Reklama

Czyli nie mówi pan zdecydowanie „nie”?
Nie mówię „nie”, ale zaznaczam, że nie mówię również „tak”. Dopiero jak porozmawiam z selekcjonerem, to usiądę i zastanowię się, czy ewentualnie wrócić do reprezentacji. Na pewno nie jest to decyzja, którą podejmuje się na poczekaniu w kilka minut.

Telefon od Beenhakkera wystarczy czy też lepiej, żeby selekcjoner do pana przyjechał?
Można oczywiście pogadać w taki sposób, ale uważam, że lepiej będzie się spotkać. Przez telefon raczej nic się nie ustali. Rozmowa w cztery oczy jest lepszym rozwiązaniem niż telefoniczna, bo jest to na tyle ważny temat, że trzeba go omówić na spokojnie.

>>>W taki sposób Wichniarek zmarnował karnego

Czyli jak Beenhakker przyjedzie do Bielefeldu, zaprosi pan go na kawę?
Wydaje mi się, że to selekcjoner powinien zapłacić za kawę, aczkolwiek kwestia rachunku jest w tym przypadku sprawą drugorzędną.

Reklama

Da się pan namówić Leo na zmianę decyzji?
Wszystko zależy od wyniku rozmowy, którą mielibyśmy przeprowadzić. Na razie sytuacja jest taka, że nie gram w kadrze. Podjąłem taką decyzję po długim zastanowieniu. Nie mogłem zrozumieć dziwnych decyzji związanych z moją osobą w drużynie narodowej. I na razie nie zamierzam zmieniać zdania.

Śledzi pan zamieszanie wokół Beenhakkera i jego współpracy z Feyenoordem Rotterdam w wolnym czasie?
Trudno nie znać tematu, skoro wszystkie portale internetowe i gazety piszą o tym od kilku dni. Jednak mnie ta sprawa w zasadzie nie dotyczy, ponieważ nie jestem reprezentantem. Po prostu obserwuję sobie to wszystko z boku.

Reklama

Wyobraża pan sobie pojednanie z trenerem, który w jednej ze swoich wypowiedzi bardzo dosadnie stwierdził, jak należy traktować Artura Wichniarka?
To może być spory problem. Ale nad tym będę zastanawiać się dopiero, gdy dojdzie do ewentualnego spotkania. Prawdą jest jednak, że ja nikogo nie obraziłem. Nie krytykowałem Beenhakkera, tylko poinformowałem w liście wysłanym do związku, że nie chcę grać w prowadzonej przez niego reprezentacji. Ja nie ubiegam się o spotkanie z nim, nie ja pierwszy powinienem wyciągnąć rękę. Ale na razie przecież nie ma żadnego tematu. Dlatego koncentruję się na treningach i meczach Arminii. To obecnie dla mnie najważniejsza sprawa.

Gdy selekcjoner stwierdził, że być może będzie pana namawiać na powrót do reprezentacji, pan przestrzelił dzień później "jedenastkę" w meczu z HSV. Nie był to najlepiej wykonany rzut karny w historii futbolu ani najlepszy moment...
Na pewno kiepsko strzeliłem, bramkarz HSV Frank Rost nie miał problemu z udaną interwencją. Jestem zły na siebie, bo zawiodłem w bardzo ważnym momencie. Przegraliśmy 0:2, ale teraz trzeba myśleć już o sobotnim meczu z Bochum, czyli poważnym rywalem w walce o utrzymanie w 1. Bundeslidze.

Skoro śledzi pan portale internetowe, to wie pan o zamieszaniu w pana byłym klubie – Lechu Poznań. Bardzo był pan zaskoczony zatrzymaniem Piotra R.?
Muszę przyznać, że się tego nie spodziewałem, tym bardziej że Piotr to mój kolega. Ale obawiam się, że jest to na tyle poważny problem, że kilka osób związanych akurat z tą sprawą jeszcze zostanie przewiezionych do Wrocławia.

Pewnie jest pan bardzo zadowolony, że to polskie piłkarskie piekło pana nie dotyczy.
To piekło mamy już od bardzo długiego czasu. Dlatego też w pełni świadomie podjąłem decyzję o wyjeździe do Bundesligi w wieku 22 lat. To był przemyślany ruch. Nie chciałem mieć do czynienia z bardzo dziwnymi sytuacjami w naszej piłce.

Czyli?
Gdy jeszcze byłem zawodnikiem Widzewa i graliśmy z Lechem, otrzymałem telefon z groźbami wymierzonymi w moją rodzinę. Ale nie chcę do tego już wracać i więcej o tym mówić.

Niemal równo rok temu, po czteroletniej przerwie, został pan powołany do reprezentacji na mecz z Czechami. Czy luty 2009 przyniesie znowu ważny moment w pana życiu?
Nie wiem, czy ten rok przyniesie jakieś zmiany. Na pewno jednak na wiele spraw patrzę inaczej niż jeszcze dwanaście miesięcy temu. W moim życiu sporo się wydarzyło i teraz wiem, które sprawy są istotne, a które jednak mniej.