Tysiąc goli - to chyba robi wrażenie?
Więcej bramek zdobył Pele, ale to były inne czasy - wówczas tych goli padało na potęgę. Potem postawiono na atletyczność, siłę fizyczną, agresję. Romario mimo to się odnalazł, dzięki nieprawdopodobnej technice, instynktowi, cwaniactwu. Ostatnio widziałem go w meczu - zatracił już tę swoją charakterystyczną szybkość na pierwszych metrach, ale ciągle jest wielki, dzięki doświadczeniu. Właśnie przechodzi do historii, trafia do grona legend.

Jest pan jedynym Polakiem, który grał z Romario w jednej drużynie.
Moimi idolami byli Diego Armando Maradona i właśnie Romario. Brazylijczyk miał nieprawdopodobny luz, swobodę. Może to dziwnie zabrzmi, ale my, Polacy, jesteśmy czasami zbyt systematyczni. Trenerzy zabijają w piłkarzach indywidualizm, i na boisku, i poza nim. Potem mamy nudne mecze, w czasie których pięć minut wcześniej wiadomo, kto do kogo zagra. Zabija się radość z gry. A z Romario nigdy nic nie było wiadomo, bo on tę radość ma do dzisiaj. Jest wielu piłkarzy, którzy czarują na treningach, potrafią zrobić z piłką niesamowite rzeczy, ale w żaden sposób nie przenoszą tego na boisko. Romario to robił. Miał na przykład charakterystyczny dla siebie zwód, gdy markował podanie w prawo, a w ostatniej chwili zagarniał piłkę i uciekał w prawo, wychodząc na czystą pozycję. Albo ten niesygnalizowany strzał "z dzioba"...

Szaleństwo pomogło Romario w karierze?

Na pewno, ale z tym szaleństwem nie przesadzajmy. To jest bardzo sympatyczny człowiek, otwarty, wiecznie uśmiechnięty. Cały zespół był w niego zapatrzony. Zaskoczyło mnie to, jak dobrze Romario potrafi się bawić... bez alkoholu. Akurat gdy graliśmy razem, kompletnie odstawił używki. Miał jakąś dziwną sytuację w domu i przerzucił się na colę.

Trochę pan w pewnym momencie przejął styl bycia Romario - mam na myśli zachowanie poza boiskiem.
On miał wielkie sukcesy i dzięki temu wielki luz. Ja mniejsze sukcesy i mniejszy luz. Ale coś w tym jest.

Podobno to dzięki Romario zadebiutował pan we Flamengo.
Mieszkałem w pokoju z Savio, tym, który później trafił do Realu Madryt. Savio to bardzo spokojny człowiek, z charakteru bardziej Polak niż Brazylijczyk. I Romario chyba za nim nie przepadał. W każdym razie Savio zawsze się skarżył, że to Romario daje trenerowi znak, kiedy ma dojść do zmiany. I w swoim pierwszym meczu wszedłem właśnie za Savio. Chwilę potem mogłem strzelić gola, bo dostałem kapitalne podanie od Romario, ale uderzyłem tuż obok bramki.

Romario miał swój helikopter. Leciał pan kiedyś z nim?
Nie, po mnie przysyłano inny (śmiech). Była taka sytuacja, że zaraz po zakończonym meczu na środku boiska wylądował helikopter, by zabrać mnie na lotnisko. Tam czekał odrzutowiec prezesa - leciałem do Europy, na mecz młodzieżowej reprezentacji Polski. Mówię to, żeby uświadomić, iż w Brazylii latanie na mecze nie jest czymś tak wyjątkowym jak w Polsce. W przypadku Romario nie była to ekstrawagancja, tylko wygoda. Mieliśmy ośrodek treningowy oddalony półtorej godziny od Rio de Janeiro. Do tego dochodziło przebicie się przez korki. On całą trasę pokonywał w piętnaście minut.

Jaki morał z tej całej opowieści o Brazylijczyku?
Jak trener w Polsce mówi, że jakiś napastnik jest za niski, to znaczy, że ten trener jest do niczego. Romario to taki piłkarski Napoleon.

















Reklama