Wystarczy rzut oka na tabelę, żeby uzmysłowić sobie rangę meczu - Polska jest pierwsza, o dwa punkty wyprzedzając Finlandię i aż o cztery Portugalię. Nasi najgroźniejsi rywale - a pamiętać trzeba jeszcze o Serbii - będą w kolejnych meczach walczyć między sobą, co oznacza, że wzajemnie się wykrwawią. I gdyby udało się z Helsinek wywieźć trzy punkty, zapewne wystarczyłoby zwycięstwo z Kazachstanem u siebie, żeby już nikt nas nie zepchnął z jednego z dwóch pierwszych, premiowanych awansem miejsc.

Reklama

Awansem, którym nie cieszyliśmy się jeszcze nigdy, bo nawet gdy Polska była jedną z najsilniejszych drużyn świata, to w eliminacjach mistrzostw Europy ciążyła nad nią jakaś klątwa. Zakwalifikować nie zdołali się ani Kazimierz Górski, ani Antoni Piechniczek. Nikt. Dopiero musiał przyjść Beenhakker i w niewytłumaczalny sposób natchnąć nasz zespół. "Z tych chłopaków, bez względu na to, co się wydarzy w kolejnych spotkaniach, powinniście być dumni" - mówi. To samo powtarza zawodnikom - "To jest wasz czas, wasze dni chwały, wasze marzenia. Róbcie to, co kochacie - zwyciężajcie. Jestem z was dumny".

Doskonale zmotywowani piłkarze przylecieli do Helsinek wczoraj około południa (bez sprzętu - siedemnastu skrzyń, które się zawieruszyły na lotnisku we Frankfurcie i dotarły później). Wieczorem wzięli udział w treningu na Stadionie Olimpijskim - tym, na którym rozegrano igrzyska w 1952 roku. Stary obiekt robi jednak niezłe wrażenie i jest szansa, że zapełni się do ostatniego miejsca. Pewne jest, że zasiądzie na nim co najmniej 30 tysięcy kibiców. Ilu z Polski? "Spodziewamy się tysiąca pięciuset, ale wiemy, że może ich przyjechać więcej. I bardzo byśmy tego chcieli" - informował DZIENNIK dyrektor obiektu. "Bo oni chyba nie są niebezpieczni? Słyszeliśmy, że macie problemy w lidze z chuliganami, ale podobno kibice kadry nie sprawiają problemów?" - dopytywał.

Problemem będzie co najwyżej to, że polscy fani przekrzyczą resztę stadionu i zapewne - niczym na Estadio da Luz w Portugalii - nieść będzie się huczne "Gramy u siebie". Oby mieli też okazję do skandowania "Jeszcze jeden" po golach dla Polski. Piłkarze gwarantują, że tak będzie. "Każde kolejne punkty przybliżają nas do awansu. Tu przyjechaliśmy zgarnąć kolejne trzy. Wiemy na co nas stać i choć szanujemy rywala, myślimy tylko o zwycięstwie" - mówi Maciej Żurawski, kapitan polskiej reprezentacji. Przytakują mu inni, bo skoro udało się w dwóch meczach z Portugalią wywalczyć cztery punkty, to po prostu wstyd by było po spotkaniach z Finlandią mieć... zero.

Reklama

Koszmar minionego lata, czyli porażka z Finami sprzed roku, już chyba nie prześladuje naszych piłkarzy. Beenhakker tę przegraną określa jako wypadek przy pracy. Dariusz Dudka mówi - "Nie grzebmy w trupach, było, minęło". Podobnie jednak jak wtedy, tak i teraz mamy swoje problemy. Z powodu żółtych kartek nie będą mogli zagrać Marcin Wasilewski i Grzegorz Bronowicki. Selekcjoner nie robi z tego powodu dramatu - po prostu przesunie Michała Żewłakowa na lewą stronę, wstawi Pawła Golańskiego na prawą, a Arkadiusza Głowackiego do środka. Możliwy jest też wariant z Przemysławem Kaźmierczakiem zamiast Głowackiego (Kaźmierczak w czasie treningów był szykowany na pozycję ostatniego obrońcy), ale wczoraj Głowacki zdradził - "Mam szansę zagrać. Jestem gotowy".

Oby wiślak był bardziej gotowy niż przed meczem z Finlandią w Bydgoszczy. Wówczas sprokurował rzut karny i dostał czerwoną kartkę. Ale to stare dzieje - wtedy przecież co bardziej nerwowi kibice skandowali "Paweł Janas", piłkarze oddawali jeden nędzny strzał przez 45 minut, a nasz bramkarz podawał do rywali. Dziś to wszystko jest nie do pomyślenia - tak jak kolejna porażka z Finami.