Kara dla Witsela jest niewątpliwie surowa, ale czy adekwatna do winy? W Polsce Belg musiałby się liczyć z gorszymi konsekwencjami, ale niewykluczone, że zostałby potraktowany łagodniej.

Reklama

"W mojej krótkiej karierze w wydziale dyscypliny jeszcze nie mieliśmy takiego przypadku. Rozpatrując sprawę hipotetycznie, u nas sprawcy podobnego faulu groziłaby kara od trzech meczów wzwyż. Nawet dożywotnia dyskwalifikacja" – mówi Artur Jędrych, szef WD PZPN. "Mogłaby być orzeczona, jeśli po szczegółowej analizie uznano by, że piłkarz działał poza granicą ryzyka sportowego i że świadomie dążył do irracjonalnego efektu w postaci spowodowania ciężkiej kontuzji rywala" - dodał Jędrych.

Większość obserwatorów właśnie o taki zamiar posądziła Witsela. Mało kto dał wiarę piłkarzowi, który zapewniał, że nie chciał zrobić krzywdy Wasilewskiemu. Na skrzynkę mejlową Standardu Liege trafiły mejle, w których kibice Anderlechtu i reprezentacji Polski grozili śmiercią piłkarzom i działaczom klubu. Zarówno Witsel, jak i kapitan Standardu Steven Defour otrzymali ochronę policyjną. Funkcjonariusze patrolowali okolice ich domów.

Jeśli sprawcy nieszczęścia Wasilewskiego zostanie udowodnione działanie z premedytacją, może nie skończyć się na wyroku belgijskiej federacji. Polak może dochodzić od Belga zadośćuczynienia finansowego na drodze sądowej. "Wydaje się, że mogłoby być ono naprawdę duże. Sprawa dotyczy przecież piłkarza z ważnym kontraktem, reprezentanta Polski. Nie byłoby trudno ustalić, jakich zarobków pozbawił Wasilewskiego Witsel" - mówi mec. Paweł Broniszewski, wielokrotnie biorący udział w postępowaniach dotyczących sportu.

W ubiegłym roku Wasilewski zarabiał w Brukseli prawie 2,4 mln zł. Faul Witsela pozbawił go możliwości - jeśli reprezentacja Polski uzyskałaby awans - gry w finałach mistrzostw świata w RPA.

"Największą trudnością byłoby jednak udowodnienie piłkarzowi belgijskiemu, że jego celem było spowodowanie ciężkiego urazu rywala. Pamiętajmy, że sportowcy, uczestnicząc m.in. w grach kontaktowych, godzą się na ryzyko odniesienia kontuzji" - zastrzega mec. Broniszewski.

"Moim zdaniem jest jednak jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Futbolowe federacje powinny zaostrzyć prawo w taki sposób, ażeby do takich wypadków dochodziło jak najrzadziej. Wszyscy, którzy orientują się w piłce nożnej, zdają sobie sprawę, że podczas meczów wielokrotnie gra się na granicy faulu, że faulowanie staje się elementem taktyki. W szatni nakręca się piłkarzy, żeby grali ostro. Trenerzy zachęcają, żeby rywalowi dać dobrze po nogach, to nie będzie istniał. Trzeba z tym walczyć. Złotego środka jednak nie ma, bo wiadomo, że zawodnicy w trakcie meczu, kiedy skacze im tętno, trudno o racjonalną ocenę sytuacji. Wystarczy przywołać przykłady takich piłkarzy jak Baszczyński czy Gorawski. Poza boiskiem są bardzo spokojnymi ludźmi, ale na placu gry stają się zupełnie inni" - dodaje prawnik.

Reklama

Wasilewski na razie raczej nie myśli o sądzie, tylko o powrocie do zdrowia. Ten według wstępnych przewidywań zajmie co najmniej 10 miesięcy. Podobnie było w przypadku piłkarza Arsenalu Londyn, Eduardo, który również doznał skomplikowanego złamania. "Eduardo wrócił na boisko i prezentuje dobrą formę, ponieważ ma niesamowicie silną psychikę. Nie każdy jest w stanie poradzić sobie ze sobą i dojść do pełnej sprawności fizycznej i psychicznej po takim urazie. Kontuzja Eduardo była leczona perfekcyjnie, nie było żadnych komplikacji. Nie zawsze jest tak pięknie. Zdecydowanie najważniejsza jest jednak psychika. Medycyna stoi dziś na takim poziomie, że z większością takich urazów sobie radzi. Problemem jest głowa, która sama, bez ingerencji chirurga, a najwyżej z pomocą psychologa również musi wrócić do pełnej sprawności" - powiedział były lekarz Arsenalu, czuwający nad powrotem Eduardo na boisko dr Ali Alibhai.

"Ciężko powiedzieć, co działo się z psychiką Eduardo zaraz po kontuzji, bo przez 2 – 3 miesiące w ogóle go nie widzieliśmy. Po badaniach i operacji wyjechał na rehabilitację do Brazylii" – dodaje bramkarz londyńskiego klubu Wojciech Szczęsny. "Kiedy wrócił, chodził jeszcze o kulach, ale był raczej w dobrym humorze. Powrót na boisko był jego najważniejszym celem, który dzięki bardzo silnej psychice udało mu się osiągnąć. Po kilku miesiącach Eduardo zaczął truchtać. Takie lekkie, wprowadzające treningi trwały około trzech miesięcy. Potem zaczęły się poważne zajęcia z piłką. Najpierw w rezerwach. Rozegrał z nami dwa mecze, na początku widać było blokadę psychiczną, ale trwała ona krótko". "Myślę, że minęła, kiedy zagrał w pierwszej drużynie i w pierwszym meczu po powrocie strzelił bramkę - opowiada klubowy kolega Eduardo.

Wasilewski jeszcze długo nie wyjdzie ze szpitala. Może tam spodziewać się odwiedzin Witsela. Belg na wczorajszym posiedzeniu wydziału dyscypliny belgijskiej federacji zadeklarował, że kiedy tylko będzie to możliwe, pojawi się u Polaka. Ciekawe, jak zostanie przyjęty.