Większość meczów 24. kolejki obfitowała w sytuacje kontrowersyjne. Np. w spotkaniu Cracovii z Arką Gdynia (1:1) arbiter Paweł Gil nie uznał gola dla gospodarzy, chociaż - jak pokazały telewizyjne powtórki - piłka po strzale Marcina Budzińskiego i odbiciu od poprzeczki spadła tuż za linią bramkową.

Reklama

Jeżeli sędzia ma wątpliwości, nie podnosi chorągiewki. To ciężka sytuacja do zauważenia. Dla sędziego asystenta piłka była między słupkami. Jeśli spojrzymy z góry, ona cały czas pokrywa się z częścią linii bramkowej. Proszę zauważyć, że w tej sytuacji nie było reakcji ze strony samych piłkarzy. Piłka odbiła się od murawy i wróciła przed bramkę - stwierdził Przesmycki.

W tej sytuacji pomogłaby technologia goal-line, stosowana m.in. w kilku zachodnich ligach.

Jestem za wprowadzeniem takiego systemu, ale musiałaby w niego wyposażyć Ekstraklasa. To droga rzecz, kilkanaście kamer, specjalny zegarek dla arbitra itd. Pytanie, czy ten koszt jest wart zastosowania. Jeżeli uznają, że warto, z radością to przywitam - przyznał przewodniczący Kolegium Sędziów PZPN.

Szef sędziów bronił również decyzji arbitra w meczu Korony Kielce z Górnikiem Łęczna (2:1). Gospodarze zdobyli zwycięską bramkę w ostatnich sekundach z kontrowersyjnego rzutu karnego. Czy Paweł Raczkowski powinien podyktować "jedenastkę" dla Korony?

W momencie, gdy napastnik Korony składał się do strzału, obrońca Górnika nie był zainteresowany piłką. Mógł lekko potrącić swojego rywala, uniemożliwiając mu trafienie w piłkę. Inna sprawa, że zawodnik gospodarzy trochę nieudolnie upadł na murawę, wyrzucając ręce w górę. Szczegółową analizę całej sytuacji zamieściliśmy na stronie naszej federacji - powiedział Przesmycki.

Na stronie PZPN napisano m.in, iż uprawniona jest hipoteza, że robiąc wykrok prawą nogą obrońca "skutecznie zbił z zamierzonego toru ruchu prawą nogę napastnika", co skutkowało nietrafieniem przez niego w piłkę.

W meczu Zagłębie Lubin - Legia Warszawa (1:3) arbiter Jarosław Przybył uznał gola dla gości w 88. minucie, chociaż jego strzelec Sebastian Szymański - jak pokazały powtórki - był na spalonym.

To jedyna sytuacja, w której nie mam usprawiedliwienia dla arbitra. Piłkarz Legii był na spalonym. Dodatkowo mówimy o sytuacji statycznej, a nie dynamicznej, więc sędzia asystent powinien to zauważyć - powiedział Przesmycki.

Najwięcej pracy miał arbiter międzynarodowy Szymon Marciniak, prowadzący niedzielny szlagier tej kolejki Lech Poznań - Lechia Gdańsk (1:0).

W Poznaniu kilka razy dochodziło do bardzo poważnych przepychanek między zawodnikami. Arbiter pokazał trzy czerwone kartki zawodnikom Lechii (w tym jedną graczowi rezerwowemu) i łącznie aż dziesięć żółtych.

Szymon wywiązał się bardzo dobrze ze swojego zadania. Tam co chwila coś się działo. Będziemy analizować jeszcze całokształt, ale uważam, że nasz międzynarodowy arbiter podołał zadaniu. Nie mam do niego zastrzeżeń - podkreślił przewodniczący Kolegium Sędziów PZPN.

Jak dodał, arbiter słusznie nie uznał bramki dla Lecha w 64. minucie, po strzale Radosława Majewskiego (ten sam zawodnik kilka minut strzelił już prawidłowego gola).

Piłkarz Lecha był na spalonym. Proszę zobaczyć tę sytuację na stop-klatce i przyłożyć np. linijkę równolegle do linii pola karnego. Arbiter podjął słuszną decyzję, nie uznając wówczas gola. Ta kolejka była trudna dla sędziów. Mieli dużo pracy, ale jeżeli popatrzy się na całość, ogólnie jestem zadowolony - zakończył Zbigniew Przesmycki.