Biało-czerwoni pierwszy raz na Euro zagrali trzynaście lat temu. Historyczny awans wywalczyła ekipa prowadzona przez Leo Beenhakkera. Przed turniejem zakładano, że celem jest wyjście z grupy. Niestety skończyło się na znanym schemacie: mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Cztery lata później, gdy byliśmy razem z Ukrainą współgospodarzami ME, balonik był napompowany jeszcze bardziej. Awans do drugiej fazy turnieju miał być formalnością. Grecy, Rosjanie i Czesi jednak sprowadzili podopiecznych Franciszka Smudy na ziemię. Znów skończyło się na trzech meczach.

Reklama

Wyjątkiem było Euro 2016. Adam Nawałka ze swoimi wybrańcami dotarł do ćwierćfinału, w którym po rzutach karnych jego drużyna uległa późniejszym triumfatorom imprezy - Portugalczykom. W tym roku na taki scenariusz ciężko liczyć. Bardziej prawdopodobne jest, że po fazie grupowej nasi piłkarze spotkają się... z kibicami na "Okęciu".

Anglicy już nas rozpracowali

Piłka nożna to gra zespołowa. Widzą o tym wszyscy. A my na dzień dzisiejszy zespołu nie mamy. Cały czas jest to grupa słabo rozumiejących się, nie najlepiej ze sobą zgranych zawodników, plus najlepszy piłkarz świata. Anglicy grę biało-czerwonych podsumowują w prześmiewczy sposób: cokolwiek, cokolwiek, Lewandowski. Ten brak ładu i składu w poczynaniach naszej reprezentacji widać w każdym kolejnym meczu. W trakcie gry Robert Lewandowski sporo gestykuluje, coś pokazuje swoim kolegom, stara się im przekazać jak powinni poruszać się po murawie i gdzie zagrywać piłki. Kapitan reprezentacji często jest poirytowany bezproduktywnością partnerów.

Lewandowski nigdy nie powiedział tego głośno, ale o siermiężny styl kadry obwiniał poprzedniego selekcjonera. Od nowego roku za sposób gry drużyny narodowej odpowiada Paulo Sousa. 50-latek miał dać reprezentacji Polski nową jakość. Portugalczyk próbuje uczyć naszych piłkarzy gry w różnych systemach, które mają się zmieniać w trakcie meczu w zależności od sytuacji na boisku. W założeniu wszystko ma być nowoczesne. Niestety takie pozostaje na papierze i w teorii, bo na razie biało-czerwoni nie potrafią wcielić tego w życie, a jeśli już, to najwyżej robią to w przeciętny sposób, który na mistrzostwach Europy może okazać się niewystarczający.

Obrona piątą achillesową

18 stycznia funkcję selekcjonera przestał pełnić Jerzy Brzęczek. Kilka dni później trenera pod wodzą którego nasze "orły" wywalczyły awans na Euro 2021 zastąpił Sousa. Zarówno o zwolnieniu jednego szkoleniowca i zatrudnieniu drugiego zdecydował Zbigniew Boniek. Prezes PZPN nie był przekonany, by kadra z Brzęczkiem u steru zwojowała coś na ME. Czy taką gwarancję daje Sousa?

Obecny selekcjoner miał mało czasu na pracę - to fakt. Pięć meczów, by poznać piłkarzy i nauczyć ich swojej wizji futbolu to zdecydowanie za mało. W dodatku w każdym z tych spotkań Sousa wystawiał inny skład, więc o zgraniu i automatyzmach nie ma mowy. Reprezentacja Polski w tej chwili to bardziej eksperyment niż gotowy produkt. W razie niepowodzenia na Euro 2021 krytycy na pewno wypomną szkoleniowcowi, że zamiast od pierwszego dnia swojej pracy postawić na określoną grupę piłkarzy i nimi grać w każdym meczu, to Portugalczyk za każdym razem zaskakiwał składem.

Reklama

Sousa zmienił taktykę. Najczęściej decyduje się na trzech środkowych obrońców i dwóch wahadłowych. Tylko czy jest to optymalne ustawienie dla reprezentacji Polski? Stara piłkarska zasada mówi, że taktykę dobiera się do posiadanych zawodników, a nie odwrotnie. W przypadku biało-czerwonych chyba jest odwrotnie.

Granie trójką środkowych obrońców wydaje się wybitnie nietrafionym pomysłem, bo obecnie nie mamy zawodników, którzy mogliby występować z powodzeniem na tej pozycji. Mający być filarem bloku defensywnego Kamil Glik najlepsze lata ma już dawno za sobą. Właśnie spadł ze swoją drużyna klubową do włoskiej Serie B. Jan Bednarek w kadrze notorycznie nie przekonuje. Michał Helik niedawno w niej debiutował, ale już mogliśmy się przekonać, że to za wysokie progi dla kogoś, kto na co dzień gra na drugim poziomie rozgrywkowym w Anglii. Tomasz Kędziora na tej pozycji nie występuje w Dynamie Kijów i zwyczajnie brak mu doświadczenia, które akurat na środku obrony jest najbardziej piłkarzowi potrzebne. Podobnie sprawa ma się z Kamilem Piątkowskim. 20-latek z Rakowa Częstochowa może ma potencjał, ale to melodia przyszłości. Na razie jego dorobek na międzynarodowej arenie jest zerowy, a i w polskiej Ekstraklasie nie imponujący. Jest jeszcze Paweł Dawidowicz, ale 26-letni defensor Hellas Verona na poziomie reprezentacyjnym też jest "żółtodziobem".

Obecnie wiele topowych klubów i reprezentacji decyduje się na grę z wahadłowymi - czyli krótko i obrazowo mówiąc - piłkarzami, którzy gdy ich zespół posiada piłkę mają grać ofensywnie, a kiedy ją traci zamieniać się w bocznych obrońców. I tu znów pojawia się problem. Jedynym zawodnikiem, który spełnia się w tej roli jest Bartosz Bereszyński. Drugim takim graczem mógłby być Maciej Rybus, ale on ma pecha, bo praktycznie zawsze, kiedy zbliżają się mecze kadry ma kłopoty ze zdrowiem. Nie inaczej jest i tym razem.

Sousa na tej pozycji ostatnio stawiał na Tymoteusza Puchacza, Przemysława Frankowskiego i Kamila Jóźwiaka. Wszyscy trzej pokazali, że z grą w defensywie mają problemy i popełniają sporo błędów. Po stronie Jóźwiaka można postawić plus za walory ofensywne. Były gracz Lecha Poznań pokazał, że potrafi dryblować i nie boi się pojedynków 1 na 1, ale czy na Euro to wystarczy?

COVID-19 i awans z trzeciego miejsca

Czy zatem z tak "dziurawą" obroną mamy w ogóle czego szukać na mistrzostwach Europy? Na Duńczyków w 1992 roku i Greków w 2004 r. też nikt nie stawiał, a obie te reprezentacje zdobyły Puchar Henriego Delaunaya. W naszym przypadku, żeby powtórzyć to osiągnięcie musiałby się zdarzyć cud, ale wyjście z grupy nie jest mission impossible. Tym bardziej, że mogą nam pomóc w tym okoliczności, a konkretnie pandemia.

Naszych grupowych rywali - Hiszpanów i Szwedów - dopadł koronawirus. Media codziennie donoszą o kolejnych zakażeniach wśród piłkarzy tych ekip. Sytuacja jest rozwojowa i do ostatniej chwili pewnie nie będzie wiadomo w jakich składach jedni i drudzy przystąpią do pojedynków na Euro2021.

Jednak nawet w przypadku niepowodzenia w meczach ze Szwedami i Hiszpanami do awansu może wystarczyć zwycięstwo z uznawaną za najsłabszy zespół w naszej grupie Słowacją. Do drugiej fazy turnieju automatycznie kwalifikują się zespoły, które zajmą w swoich grupach pierwsze i drugie miejsce. Do tych dwunastu ekip dołączą cztery reprezentacje z najlepszym dorobkiem z trzecich miejsc, więc by odpaść po trzech meczach naprawdę trzeba się postarać.