Jestem zawiedziony reprezentacją Polski, oczekiwałem lepszej gry. Wynik to zupełnie inna kwestia. Przed mundialem słyszałem z wielu stron, że będziemy zadowoleni, gdy wyjdziemy z grupy. To była minimalizacja tego, co się chce osiągnąć. Na mistrzostwa świata jedzie się po coś więcej. Sam udział to za mało, a Polacy tylko wzięli udział. A celem dla sportowca, w tym wypadku piłkarzy, powinno być, żeby osiągnąć jak najwięcej w imprezie, jaka dla niektórych z nich może się nie powtórzyć - powiedział PAP Lubański.
Jego zdaniem porównania do mundialu w Meksyku w 1986 roku, kiedy poprzednio Polacy wyszli z grupy, są nieuprawnione.
Zewsząd słychać, że przecież wyszliśmy z grupy po 36 latach. Oczywiście, porównania generacyjne można robić, ale gdy ma się zespół, w którym połowa czy nawet większość zawodników gra w czołowych klubach europejskich, to oczekuje się czegoś innego, czyli lepszej gry i lepszego wyniku - wskazał 75-krotny reprezentant kraju.
Przyznał, że trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ta gra wyglądała tak czy inaczej.
Czy piłkarze byli odpowiednio przygotowani, czy mobilizacja była odpowiednia, czy po prostu przeciwnicy, z którymi się zmierzyliśmy, myślę głównie o Argentynie i Francji, byli po prostu dużo od nas lepsi? Na pewno patrząc przez pryzmat tych dwóch spotkań można bez większego ryzyka stwierdzić, że ta górna półka światowych zespołów mocno nam odjechała - podkreślił.
Jego zdaniem ani Argentyńczykom, ani Francuzom Polacy w żadnym wypadku nie byli w stanie dorównać.
Jak dochodzą do mnie głosy zadowolenia po porażce 1:3 z Francuzami, to coś mi nie pasuje. Uważam, że 10-15 minut dobrej gry w meczu z mistrzami świata to trochę mało, by być zadowolonym. To jest w sprzeczności z sednem sportu, w którym chodzi o to, by wygrywać - zauważył.
Według słynnego piłkarza, m.in. Górnika Zabrze czy belgijskiego Lokeren, błędem było nastawienie, że już wyjście z grupy będzie okej.
To uspokoiło zespół. Zbyt szybko przyszło samouspokojenie. Lepszemu wynikowi nie służyła też cała otoczka, bo wszyscy powtarzali cały czas tylko o tym wyjściu z grupy. I skończyło się olbrzymim zawodem, jeśli chodzi o postawę polskiej drużyny - skomentował.
Trzeba zacząć od analizy, dlaczego ten występ tak wyglądał, a myślę, że samo wyjście to za mało, by ocenić go pozytywnie. Trzeba mierzyć jak najwyżej. Zwycięzcą może się czuć tylko PZPN, bo za awans z grupy kilka milionów dolarów wpadnie na konto związku - dodał.
Lubański uważa, że nie uniknie się dyskusji o przyszłości Czesława Michniewicza na stanowisku selekcjonera.
Należy sprawdzić, jaka jest relacja między trenerem a zawodnikami i zastanowić się, czy z tej relacji może w przyszłości wyjść coś sensownego, czy to daje jakieś szanse na sukces. Zazwyczaj bywało tak, że po nieudanych występach szkoleniowcy sami rezygnowali, ale teraz chyba decyzję podejmie PZPN - wspomniał.
Zwrócił przy tym uwagę na odpowiedzialność piłkarzy.
Trener może ich przygotować, zmotywować, wybrać skład, ustalić taktykę, ale już jej wykonawcami są piłkarze, oni podejmują decyzje na boisku. Trener za nich bramek strzelać nie będzie. Oni też muszą sobie zdawać sprawę ze swojej odpowiedzialności - dodał.
Rozczarowanie występem swojej reprezentacji w Katarze przeżywają również Belgowie.
Oczekiwania były znacznie większe, więc rozczarowanie jest ogromne. Ale też tak się złożyło, że kluczowi piłkarze tej drużyny, jak Eden Hazard czy Romelu Lukaku, którzy wcześniej mieli wielki wpływ na wyniki reprezentacji, byli w tym momencie kompletnie nieprzygotowani do tego turnieju. Prawda jest taka, że Belgom zabrakło jednej bramki w meczu z Chorwacją, żeby wyjść z grupy, a sam Lukaku miał w tym spotkaniu chyba ze cztery świetne, stuprocentowe wręcz okazje i wszystkie zmarnował, a w normalnej dyspozycji, by je wykorzystał. Trudno nie czuć po czymś takim zawodu - powiedział.
Jak dodał, hiszpański trener Belgów Roberto Martinez sam zrezygnował, bo miał świadomość, że reprezentacja zawiodła.
Przez wiele lat zapracował na bardzo dobrą opinię, ale po tym, jak drużyna nie spisała się na miarę oczekiwań, zdecydował sam odejść i trudno się dziwić takiej decyzji - zakończył mistrz olimpijski z Monachium (1972).