Zaczął pan rozmowy z polskim siatkarkami. Po kolei pyta je pan, czy chcą grać w reprezentacji. Czy którakolwiek odmówiła?
Na razie nie, bo pytałem dopiero dwie. Do tego są to dwa przypadki szczególne. Dorota Świeniewicz, która ledwie miesiąc temu urodziła dziecko, oraz Izabela Bełcik, która przechodziła rehabilitację po kontuzji. Obie wyraziły chęć gry w kadrze, mimo że od dawna nie trenowały.

A co z liderką zespołu Małgorzatą Glinką, która nie chciała grać u poprzedniego trenera reprezentacji?
Po świętach wielkanocnych wybieram się do Hiszpanii. Chcę porozmawiać osobiście nie tylko z nią, lecz również z pozostałymi dziewczynami występującymi w tamtejszej lidze.

Jutro mija termin ogłoszenia składu na turniej w Montreux. Jaką zasady selekcji pan zastosuje?
10 kwietnia ogłoszę 22-osobową kadrę. Z niej wyłonię 12-osobowy zespół na Montreux. Ale to już po zgrupowaniu w Szczyrku.

Jest pan przekonany, że w kadrze znajdą się wszystkie zawodniczki, które chciałby pan powołać?
Jestem zdeterminowany. Moja motywacja jest ogromna. Mam nadzieję, że gdy polskie siatkarki poznają mnie lepiej, nie odmówią. Może niektóre z nich są zniechęcone, ale ja zdecydowałem się pracować z waszą kadrą, by wydobyć z zawodniczek entuzjazm.

Nic dziwnego, że mówią o panu mistrz motywacji.
Wierzę, że to nie tylko miły komplement. Zawsze zaczynam motywowanie od siebie. Dzięki temu łatwiej mi przekazać tę motywację dalej. Przez najbliższe dwa lata nie mam zamiaru rozmawiać o niczym innym, tylko o tym, jak zdobyć medal olimpijski w Pekinie. To chyba wystarczająca motywacja.

Pańskie motto brzmi "trening to nie miejsce dla demokracji, gdy zaczyna się praca, kończą się dyskusje".
Mam swoje zasady dotyczące pracy. Żeby osiągać wielkie sukcesy, trzeba dużo poświęceń. Ideałem jest sytuacja, w której wszyscy są skłonni do poświęceń, by osiągnąć cel. Jeżeli w grupie nie myślimy wszyscy w ten sam sposób, to powstają problemy. Tak było we włoskiej reprezentacji i dlatego musiałem odejść.

Co jest najbardziej fascynujące w pracy z kobietami?
Mężczyźni to więksi indywidualiści. Są bardziej niezależni. Kobiety są za to bardziej wrażliwe i złożone niż my. Czasami trudno dojść do porozumienia z własną żoną, a co dopiero, gdy ma się do czynienia z kilkunastoma kobietami naraz. Tym większa jest satysfakcja, gdy uda się stworzyć grupę kobiet, która jest ze mną związana. Od razu wyczuwam, gdy zawodniczki akceptują to, co robię. Daje mi to ogromną satysfakcję.

Jak się panu udaje przekonać je do siebie?
Przede wszystkim jestem sobą. Staram się być wiarygodny w tym, co mówię i robię. Jeżeli grupa, z którą pracuję, akceptuje to, co robię, jestem w stanie osiągnąć z nią duże sukcesy.

Skompletował już pan sztab szkoleniowy?
Jest znany w 80-90 procentach. Jest czterech Włochów. Oprócz mnie specjalista od przygotowania atletycznego, statystyk i konsultant. Reszta to Polacy, a wśród nich drugi trener, Magda Śliwa.

Podoba się panu w Polsce?
Bylem tu cztery razy, ale zawsze zbyt krótko, by obejrzeć chociażby Warszawę. Ale już polubiłem waszą kuchnię. Podobnie jak Raul Lozano, zasmakowałem w zupach. Moją ulubioną jest czerwony barszcz. Żałuję, że tylko raz udało mi się na niego trafić.

Ma pan czas na hobby poza siatkówką?

Jestem zapalonym golfistą. A w telewizji uwielbiam oglądać rugby. Pasjonuje mnie historia i filozofia. Połykam biografie słynnych ludzi. Ostatnio czytałem o Senece, Napoleonie i Che Guevarze. Zupełnie różni, ale każdy z nich był kimś wyjątkowym.

Tak jak pan?
Mam nadzieję, że po latach pracy w Polsce tak będą o mnie mówić.
































Reklama