Ból dał się ostro we znaki naszej mistrzyni podczas zawodów w Muonio. Ich stan zweryfikują kolejne starty. W Muonio bolało mnie nawet podczas biegania klasykiem. Nie wiedziałam jak się układać i jak biec. Dla mnie to była nowość! Od tamtej pory dałam piszczelom spokój. Chłodzę je, rozmasowujemy i są w dużo lepszym stanie niż w Muonio. Myślę, że niedługo będą takie, jak wcześniej. Poza tym, pojawił się nowy pomysł, niezwiązany z moją dotychczasową opieką medyczną. Zgłosiła się osoba pracująca na co dzień z lekkoatletami i chce pomóc. Spróbuję. Szczegółów jednak nie zdradzę. Powiem jeśli się okaże, że pomogło. Dotąd pracowali ze mną naprawdę świetni fizjoterapeuci, byli oddani w stu procentach i mieli pomysły. Masowali, kleili taśmy, smarowali maściami, moczyli. A moje uparte piszczele się nie dały. Niech więc będzie tak, jak wcześniej. W wysokiej formie umiałam dobrze biegać łyżwą, ale wróćmy lepiej do startów. Piszczele i tak będą boleć - mówi w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Kowalczyk.

Reklama

Wiele zrobić się już nie da, trzeba dbać o zdrowie, wystartować w biegach, w których trzeba. Dbać o szczegóły i szczególiki. Tam, na miejscu, będzie walka. Wszyscy dadzą z siebie wszystko, do ostatniej kropli potu. Mam nadzieję, że będę potrafiła walczyć jak w Turynie czy Vancouver. To najważniejsze. Z drugiej strony, najzwyczajniej w świecie się boję. Igrzyska to wielkie wyzwanie, trzeba mu podołać. Nie ma czasu na rozmemłanie i dziele włosa na czworo - podkreśla polska narciarka.