Słoneczne popołudnie. Kafejka z wiklinowymi krzesełkami i okrągłymi stolikami, położona w 15. dzielnicy Paryża, blisko Addagio Tour Eiffel Hotel, zamieszkiwanego przez tenisistów podczas Roland Garros. Po wąskim chodniku Rue Saint Marcel pewnym krokiem zbliża się Agnieszka Radwańska, długowłosa blondynka w granatowej niedopiętej marynarce narzuconej na bluzkę z podobizną Angeliny Jolie. Na nogach kremowe spodnie rurki podkreślające smukłą sylwetkę, lekkie kremowe balerinki na nogach, a w ręku niewielka elegancka torebka Luis Vuitton.

Reklama

Bonjour mademoseille.

Agnieszka Radwańska: Bonjour mounsieur (śmiech).

Przypomniały mi się właśnie czarno-białe fotografie Audrey Hepburn, które można kupić w kramikach nad Sekwaną. Właściwie brakuje tylko w pani ręku długiej fifki z papierosem.

Oj, nie! Nie lubię, gdy ludzie palą papierosy. To zgubny nałóg.

Ale dla większości paryżan papieros do kawy to niemal świętość. Wciąż nie mogą przeboleć unijnego zakaz palenia w lokalach.

Cóż, w sumie każdy ma jakieś wady. Ale dzięki zakazowi będą może zdrowsi i tyle.

Podchodzi kelner, rzucając niedbale "bonjour" i podaje kartę, przyglądając się z wyraźnym zaciekawieniem.

Czy to prawda, że Paryż to jedno z ulubionych pani miast?

Tak, zdecydowanie. Byłam w Paryżu co najmniej kilkanaście razy, bo grałam tu jeszcze w turniejach do 14 lat, no i w juniorskim Wielkim Szlemie. Później przyjeżdżałam tu dwa razy w roku, na Roland Garros i w lutym na halowy turniej WTA.

Ale mam nadzieję, że sympatia nie dotyczy tylko eleganckich butików na Champs Elysee?

No tak, tu mi się oberwało. To jest akurat tylko hobby, no dość kosztowne (śmiech). Kiedy jestem w Paryżu, zawsze staram się gdzieś wyjść do miasta. Są tu miejsca, które na pewno trzeba zobaczyć, jeszcze nigdy nie wjechałam na górę Wieży Eiffla.

Reklama

Znów pojawia się kelner, który patrząc na tenisistkę wydaje dziwaczny pomruk potwierdzający, że ją rozpoznał. Rzuca po francusku "co podać"? A po przyjęciu zamówienia błyskawicznie znika w środku lokalu.

Jak to? Ponoć wizyta w Paryżu bez wjechania na Wieżę Eiffla się nie liczy...

Co ja na to poradzę? Kilka lat temu byłam w Luwrze. Zwiedziałam i odwiedzałam przez te lata jeszcze parę innych miejsc. Płynęłam też statkiem po Sekwanie, ale jakoś do Wieży Eiffla zwyczajnie nie miałam szczęścia. Zawsze były strasznie długie kolejki, które mnie zniechęcały. Ostatnio mojej mamie udało się wjechać na górę, ale gdy tam dotarła, to akurat strasznie się rozpadało i trochę narzekała.

Ale Woody Allen przekonywał w jednym ze swoich filmów, że Paryż najprzyjemniej zwiedza się właśnie deszczu...

Może faktycznie. Jednak kiedy trzeba tu grać w deszczu, albo czekać godzinami aż przestanie padać, żeby wyjść na kort, to już nie jest miło...

Kelner stawia na okrągłym stoliku wysoką szklankę z cafe latte i podwójne espresso, po czym odwracając się na pięcie dorzuca niedbałe "sil vous plait".

Skoro nie można grać, to może wtedy warto choć zwiedzać?

To niestety nie zawsze jest możliwe - w tym roku większość meczów miałam wyznaczonych na koniec dnia. Wtedy muszę po prostu czekać na kortach na poprawę pogody nawet do wieczora. A szkoda, bo Paryż jest bardzo klimatyczny. Te wszystkie kafejki i restauracje, wąskie uliczki. Jest tu mnóstwo miejsc, gdzie można się po prostu przejść, albo usiąść i coś zjeść. Kilka razy z moja siostrą Urszulą wynajmowałyśmy rowery i na nich ruszałyśmy na wycieczki po mieście. Bardzo fajnie, tak inaczej.

Czy to nie jest tak, że klimat Paryża przypomina pani rodzinny Kraków?

Coś w tym jest, w sumie można się tu nawet czasem zdarza mi się poczuć tu jak w domu. Choć moim prawdziwym domem zawsze będzie Kraków.

Kelner właśnie przypomniał sobie o zamówionym flanie, czyli cieście przypominającym sernik, który stawia ostentacyjnie na stoliku. Tym razem milcząco, ale pod talerzykiem kładzie rachunek i znika.

No właśnie Paryż to też miasto wszelkich pokus, zwłaszcza kulinarnych. Łatwo się im oprzeć?

Przyznaję się, że z dużym zaciekawieniem zerkam często na efektowne desery wystawione w gablotach i bywa ciężko. Jednak trzeba ćwiczyć żelazną wolę(śmiech).

Czy jest w pani nutka odkrywczyni nowych miejsc i smaków czy woli pani utarte szlaki, albo podpowiedzi innych?

Przeważnie jeżdżę co roku na te same turnieje, więc wszędzie mam już ulubione knajpki, albo przynajmniej wiem, gdzie można dobrze zjeść. Jednak co jakiś czas szukam odmiany, żeby nie popaść w rutynę. Wystarczy, że na kortach właściwie codziennie je się prawie to samo. Choćby w drugim tygodniu Wielkiego Szlema można mieć serdecznie dosyć stołówki dla zawodników. Dlatego na kolację zawsze zmieniam miejsca. Czasem jest więc kuchnia francuska, innym razem włoska, albo sushi.

Księżniczka grana przez Audrey Hepburn w "Rzymskich wakacjach" robi sobie wagary na zwiedzanie miasta. Czy w trakcie Roland Garros może pani sobie pozwolić na takie chwile słabości?

Chciałabym, ale to niemożliwe. Na to przychodzi czas dopiero po odpadnięciu z turnieju, bo w dni bez meczów czas też mam solidnie zagospodarowany. Jest trening, ćwiczenia rozciągające, masaż. Poza tym musi być chwila na regenerację i odpoczynek przed kolejnym występem. Czasem też wypadają jakieś obowiązki wobec organizatorów, jak sesje z rozdawaniem autografów, albo na przykład udzielenie wywiadów, jak dziś.

Za co dziękuję...

Nie ma za co. Być może później jeszcze wybiorę się gdzieś na kawę, a potem kolacja, no i dobranoc. Taki dzień szybko mija, więc na coś więcej jest czas dopiero po ostatnim meczu.

Znów pojawia się kelner, tym razem inkasuje należność, ale nieoczekiwanie podaje kartkę z prośbą o autograf, po czym odchodzi wyraźnie zadowolony.

Ale organizatorzy też dbają o "rozrywki" dla uczestników. Czy coś szczególnie zapadło pani w pamięć?

Ostatnio w Dubaju byłam krótko szefem kuchni i gotowałam rybę. Właściwie tak naprawdę się tego uczyłam, ale czułam się jak gwiazda programu kulinarnego. Obok było drugie stanowisko, przy którym stał zawodowy kucharz, więc mogłam go podpatrywać i naśladować. Innym razem, w Australii, dostałam zaproszenie do SPA, z którego wyszłam z fryzurą nadającą się na czerwony dywan.

No właśnie, zmieniła pani kolor włosów...

Tak, czasem po prostu przychodzi chęć, żeby coś wokół siebie zmienić. Właściwie całe życie miałam ciemne włosy, choć już kilka różnych odcieni, ale w kwietniu postanowiłam zobaczyć jak to jest być blondynką.

I jak pani ocenia zmianę?

Jestem zadowolona. Dobrze czuję się w jasnych włosach, ale pewnie za jakiś czas wrócę do ciemnych. Jednak jeszcze nie teraz. Z to teraz już na mnie czas.

Agnieszka Radwańska - finalistka wielkoszlemowego Wimbledonu 2012 w grze pojedynczej. Jest najwyżej notowaną Polką w rankingu Women's Tennis Association (WTA). Urodziła się w Krakowie, ma 24 lata. Gra w tenisa od szóstego roku życia. Szacuje się, że w ciągu swojej dotychczasowej kariery zarobiła prawie 12 mln dolarów.