Po zaciętym finale Rolanda Garrosa eksperci byli zgodni: gdyby mecz rozgrywano na trawie, Karolina Muchova miałaby znacznie większe szanse pokonać Igę Świątek. W teorii urozmaicony tenis Czeszki miał być skuteczniejszy na szybkiej nawierzchni. Teoria boleśnie zderzyła się z rzeczywistością, bo na Wimbledonie Muchova przegrała w już I rundzie.
Świątek nie chce epatować walorami pozasportowymi
Tymczasem „Królowa kortów ziemnych” jest w IV rundzie. Z przyjemnością patrzy się jak sposób gry Świątek ewoluuje na trawie. W pojedynkach z Zhu Lin, Sarą Sorribes Tormo i Petrą Martić Polka straciła 13 gemów. Cały czas grając na własnych warunkach. Kiedy przypomnimy sobie pojedynek sprzed roku z Alize Cornet, nie ma wątpliwości, że liderka rankingu WTA wgryzła się w trawę jak kret. Niech mi Iga wybaczy porównanie, płynące ze szczerego uznania.
Tak jak Muchovej, tak Cornet nie ma już w tegorocznym turnieju wimbledońskim. Francuzka przegrała z broniącą tytułu Jeleną Rybakiną. Nie da się przewidzieć, czy postępy Igi pozwolą jej wygrywać na trawie z Rosjanką z Kazachstanu, sprawdzić to będzie można dopiero w finale. O ile obie tam dotrą, bo na drodze Rybakiny stoi Aryna Sabalenka, która pokonała ją w meczu o główne trofeum w Australian Open.
Iga jest na korcie wojownikiem. Bez względu na nawierzchnię, na której toczy się gra. Charakter, wola walki, pewność siebie, parcie ku samodoskonaleniu są cechami mistrzyni. Mowa ciała liderki rankingu nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia ze sportsmenką gotową do realizacji największych celów. Przy tym Świątek nigdy nie przekracza granic dobrego smaku. Zapewne WTA może być zadowolona z liderki rankingu.
Jeden z młodszych kolegów pokazał mi reklamę napoju z Igą Świątek. Polka jest na zdjęciu w bluzce i dżinsach. W analogicznej reklamie wzięła udział Hiszpanka Paula Badosa (34. w rankingu WTA), która pozowała do zdjęcia w stroju kąpielowym. Najwyraźniej Iga nie chce epatować walorami pozasportowymi. To jest zresztą przedmiot sporów w różnych dyscyplinach: czy zawodniczki powinny grać także swoją urodą?
Hurkacz pracowity jak mrówka
Dla Igi liczy się klasa sportowa. To jest coś, czym chce zachwycać publiczność na kortach. Robi to skutecznie. Więcej wątpliwości budzi najlepszy polski tenisista Hubert Hurkacz. Jego mowa ciała w trudnych momentach gry sugeruje zniechęcenie. Stąd część kibiców podejrzewa Polaka o deficyt determinacji. Hurkacz jest dżentelmenem na korcie: kiedy wygrywa i kiedy przegrywa. To raczej zaleta niż wada. Nie przeszkodziło mu to dotrzeć do półfinału Wimbledonu w 2021 roku.
Jego poprzednik Jerzy Janowicz, który też grał w Londynie w półfinale, miał zupełnie odmienny temperament. Był tak samo obdarowany przez naturę, ale wybuchowy. Kłócił się, obrażał, wściekał i co z tego? Poza kłopotami ze zdrowiem na jego karierze zaważyła niechęć do morderczej pracy podczas treningów. Z kolei Hurkacz jest pracowity jak mrówka, co dowodzi ile jest w nim autentycznej pasji do tenisa.
Czy jeśli ktoś niszczy rakiety, kłoci się z sędziami, obraża rywali to znaczy, że bardziej chce wygrać? Na pewno znaczy to, że nie panuje nad emocjami. Hurkacz jest opanowany. W 2021 roku osiągnął 9. pozycję w rankingu ATP - najwyższą w historii polskiego tenisa. Tak wysoko nie był ani Janowicz, ani nawet Wojciech Fibak. Być może Hurkaczowi zdarza się na korcie wypuścić okazję na szybkie zwycięstwo, co nie znaczy, że brak mu woli walki i determinacji.
W tym roku w Wimbledonie Hurkacz wywalczył sobie prawo gry na korcie centralnym z Novakiem Djokoviciem. Plan minimum wykonał bez straty seta i gema przy własnym podaniu. Z tej okazji w mediach społecznościowych pojawił się film, w którym Polak odpowiada na pytanie: co powinien zmienić, żeby wygrywać z tenisistą wszech czasów. Hubert wymienił wszystkie elementy tenisa, włącznie z serwisem, który ma być może najlepszy na świecie. Zabrzmiało to skromnie, sympatycznie, prawdziwie. Świadomość własnych ograniczeń jest impulsem postępu w każdej dziedzinie.
Polski tenis ma się dobrze. Nigdy nie było lepiej
Polski tenis przeżywa rozkwit, który doceniają przede wszystkim ludzie w średnim wieku. Od czasów Fibaka przez dekady dyscyplina tkwiła w czarnej dziurze. Aż do eksplozji talentu Agnieszki Radwańskiej. Kiedy przedwcześnie kończyła karierę w listopadzie 2018 roku, można się było obawiać, że nasz osierocony tenis wróci do niebytu.
Tymczasem nigdy nie było lepiej niż teraz. Mamy liderkę rankingu WTA, czterokrotną triumfatorkę turniejów wielkoszlemowych (Iga Świątek), mamy półfinalistkę Australian Open (Magdę Linette). Hurkacz jest w czołówce ATP, Magdalena Fręch była przed rokiem w III rundzie Wimbledonu, w II rundzie grało aż pięć Polek (Świątek, Linette, Fręch, Katarzyna Kawa, Maja Chwalińska). Deblista Jan Zieliński grał w finale tegorocznego Australian Open, nawiązując do tradycji Marcina Matkowskiego i Marcina Fyrstenberga, albo jedynego polskiego zwycięzcy Wimbledonu Łukasza Kubota.
A przecież tenis to dyscyplina globalna, powszechna, obracająca setkami milionów, gdzie rywalizacja jest ogromna, a przebijają się tylko najwybitniejsi i najwytrwalsi.
Poprawić wynik Radwańskiej i Janowicza
Dekadę temu przed półfinałami Wimbledonu zagadnięto Janowicza o sensacyjny scenariusz. Czy poprowadzi do tańca Agnieszkę Radwańską, gdyby oboje wygrali najbardziej prestiżowy turniej na świecie? Odpowiedział, że nie umie tańczyć. Niech się Jurek nie martwi, w razie czego ja poprowadzę - powiedziała z uśmiechem Agnieszka Radwańska.
W grze o finał Janowicz przegrał wtedy dramatyczny pojedynek z Andym Murray’em. Wygrał pierwszego seta, ale Szkot był akurat najlepszym tenisistą świata. W finale pokonał Djokovicia w trzech setach. Można było jednak odnieść wrażenie, że Polak mógł zrobić coś więcej. To uczucie było jeszcze silniejsze w przypadku Agnieszki Radwańskiej, która uległa Sabine Lisicki 4:6, 6:2, 7:9. W finale czekała Marion Bartoli - zawodniczka w zasięgu Agnieszki. To była większa szansa na triumf wimbledoński niż rok wcześniej, gdy Polka grała w porywającym finale z Sereną Williams. Radwańska uległa w trzech setach Amerykance, która wyrastała o klasę ponad inne rywalki.
Ale nie tylko zwycięstwa są celem i istotą sportu. Dla równowagi przypomnę refleksję Magdy Linette. Już po wzlocie w Melbourne Polka napisała o życiu w czasach, w których sukcesy zawodowe, popularność, lajki w mediach społecznościowych traktujemy, jako miary naszej wartości.
Zastanawiam się, dlaczego tak często wynik potrafi decydować o moim poczuciu wartości. Dlaczego tak często patrzymy na siebie przez pryzmat osiągnięć i potknięć? - pyta tenisistka. Nadal czuję, że jestem „tym”, co reprezentuję na korcie, i że nie mogę popełnić błędu, bo moja wartość zależy od tego, jaki osiągnę wyniki. Ale nieustannie pracuję nad tym, żeby to zmienić, żeby zrozumieć, że sukces zawodowy w ogóle nie świadczy o tym, jaka jestem.
Błąd, o którym wspomina Linette popełniają sportowcy, ale także oceniający ich na co dzień kibice. Jeśli relacja między gwiazdami tenisa, piłki nożnej, czy skoków narciarskich, a ich fanami jest powierzchowna, banalna, płytka i fałszywa, to winę za to ponoszą obie strony.
Sportowiec oskarżany po porażce i wynoszony pod niebiosa po zwycięstwie, może mieć podobne uczycie pustki i osamotnienia. Podczas Rolanda Garrosa Iga Świątek gorąco zaprotestowała przeciw kpinom z rywalki, którą parę minut wcześniej pokonała 6:0, 6:0. Mimo 22 lat liderka rankingu WTA wie o presji, determinacji i poświęceniu w zawodowym sporcie więcej niż zdecydowana większość z nas, wydających łatwe wyroki.
Na przykład w sprawie Huberta Hurkacza, który dziś próbuje dokonać niemożliwego. Hurkacz i Djoković grali ze sobą pięć razy. Zawsze wygrywał Serb. Co nie znaczy, że Polak czegokolwiek zaniedbał. Novak siedem razy wygrywał Wimbledon i ma zamiar wyrównać rekord Rogera Federera. Póki co skala wyzwania, by go powstrzymać jest po prostu trudna do wyobrażenia.
Dariusz Wołowski