MAŁGORZATA CHŁOPAŚ: Rywalizacja na treningach kadry między panem a Tomaszem Kuszczakiem jest zacięta?

WOJCIECH SZCZĘSNY: Nie. Trzymamy się razem, dużo rozmawiamy, jest bardzo przyjaźnie. Tomek przyjechał na zgrupowanie jako bramkarz numer jeden, a ja dopiero zaczynam budować swoją pozycję w reprezentacji. Jednak jeśli spiszę się dobrze, to ciężko będzie mnie stąd wyrzucić. Nie ukrywam, że chcę być pierwszym bramkarzem na Euro 2012.

Reklama

Ani pan, ani Kuszczak nie gracie w swoich klubach...

Nasi trenerzy częściej stawiają na bramkarzy, którzy sportowo nie są od nas lepsi. Ben Foster nie jest lepszy od Tomka, co nie ulega wątpliwości, bo on po prostu nie jest dobrym bramkarzem. Vito Mannone jest słabszy ode mnie. Wymieniamy się z Tomkiem spostrzeżeniami na ten temat.

Reklama

Skoro Mannone jest słaby, to dlaczego gra?

Wyjdzie na to, że jeśli on jest słaby, to ja już całkiem tragiczny... Kiedy okazało się, że Fabiański i Almunia są niedysponowani liczyłem, że dostanę szansę w Arsenalu, ale trener postawił na Vito. Włoch dostał osiem szans i wykorzystał jedną, a w siedmiu spotkaniach zawiódł. Ja grałem raz, w Pucharze Ligi, i szansę wykorzystałem. Ale co ja mogę zrobić? Nie będę się przecież kłócił z Arsenem Wengerem! Przyjąłem decyzję z pokorą, ale boss wie, że mi się ona nie podoba.

Wie pan, dlaczego Wenger postawił na Mannone?

Reklama

Tylko dlatego, że jest ode mnie starszy. Tak powiedział boss, gdy podkreślał, że ma duży dylemat na kogo postawić. Niestety, do mnie to nie przemawia. Ciężko pogodzić się pogodzić z tym, że w klubie, w którym wciąż powtarza się „stawiamy na młodzież", daje się szansę gorszemu zawodnikowi tylko dlatego, że jest starszy.

Szczery pan jest do bólu...

Na mojej pozycji pewność siebie jest często ważniejsza od samych umiejętności. Nawet kiedy na boisku nie idzie, nie można się tym w ogóle przejmować. Jak przystało na Szczęsnego jestem pewny siebie, może nawet zbyt pewny, ale nie przekraczam chyba żadnych granic ujawniając, że nie podoba mi się, iż nie gram.

Ojciec uważnie przygląda się pana rozwojowi. Chwali?

Ostatnio niestety coraz częściej dostaję od niego w łeb...

No, skoro stwierdził pan publicznie, że ojciec nigdy nie grał na pana poziomie...

Wkurzył się jak to przeczytał. Pokiwał palcem i powiedział: synku, chyba ci się trochę korbka odkręciła. Skoro jest okazja, to sprostuję - uważam, że do mojego taty wciąż bardzo mi daleko. Tata najczęściej przymyka oko na to, co mówię w wywiadach, bo gdybym ja zaczął się czepiać tego, co mówi on, to rozpętałaby się wojna.

Ojciec to pana największy kibic?

Przyjeżdża na wszystkie mecze, a gdy jest na trybunach, nie mogę sobie pozwolić nawet na najmniejszy błąd. Zawsze ma do mnie wiele uwag. To taki typ faceta, który udaje, że nie widzi tego co robię dobrze, a bardzo chętnie wytyka błędy, co nie jest przyjemne. Ale Thierry Henry też mógł strzelać po cztery bramki w meczach, a jego ojciec krzyczał na niego za jedną niewykorzystaną okazję. Zawsze mówiłem, że chcę osiągnąć więcej niż tata, choć na razie nie sięgam mu do pięt. Nasze dokonania będzie można porównać dopiero gdy skończę karierę i jeśli ktoś wtedy powie: „uczeń przerósł mistrza", to uznam, że rzeczywiście mi się udało.

Czytaj dalej...



Żaden z polskich bramkarzy, poza Borucem, nie gra w klubie. Jak to wpływa na formę?

Piłkarz w takiej sytuacji przygasa, przy złym podejściu to może przybić. Mimo wszystko wolę siedzieć na ławce w Arsenalu i trenować z najlepszymi na świecie, niż grać w ekstraklasie tylko z nazwy. To, że nie gram w klubie nie miało dotychczas dużego wpływu na moją dyspozycję – w kadrze U21 prezentowałem się dobrze, ale mogłoby być jeszcze lepiej. Gdy zagrałem przeciw Hiszpanii i Finlandii w kadrze, a potem od razu kilka meczów w Arsenalu, poczułem że jestem w gazie.

Jakie wrażenie zrobił na panu Franciszek Smuda?

Bardzo łatwo dociera do piłkarzy. Nie próbuje, jak jego poprzednicy, kombinować, tylko prostymi słowami mówi czego od nas oczekuje.

Ciach, ciach, atak, atak?

Dokładnie. Jaki jest sens robienia długich odpraw, z których i tak nikt nic nie rozumie?

Żewłakow i inni rutyniarze mogą dotrwać do Euro 2012?

A czemu nie? Michał gra na najwyższym europejskim poziomie, w Lidze Mistrzów. Gdyby uznał, że nie dotrwa do Euro 2012, to pewnie by to powiedział. Podjął jednak wyzwanie i jest idealnym kandydatem na lidera drużyny. Przecież nie można powoływać samych 19-latków, którzy nie znają smaku tak dużego turnieju.

I jeszcze może im odbić sodówka. Ponoć pan ma z tym problemy?

Już od 15 roku życia mam taką sodę, że hej. Mówiąc poważnie uważam, że rozpowiadają to ci, którzy są zazdrośni, bo nic w piłce nie osiągnęli i w dodatku się na niej nie znają. Szczególnie w Polsce część ludzi jest bezczelnie zazdrosna i przyczepi się do wszystkiego.

Na przykład do tego, że mieszka pan w pałacu?

W megaekskluzywnym apartamencie. Jestem bardzo zadowolony, że w tym wieku mogłem sobie pozwolić na taką nieruchomość. Żeby móc spełnić to marzenie wziąłem zresztą kredyt na 10 lat. Chciałem mieć w Londynie swoje miejsce, a dom to przecież niezła inwestycja na przyszłość. Są zawodnicy, którzy kupują najnowsze modele samochodów, ja wybrałem mieszkanie. Wciąż mam jeszcze na głowie wiele spraw związanych z tym zakupem. Sam wybrałem meble, na te droższe jeszcze czekam. Kiedy przyjechały do mnie mama i dziewczyna, były pod wielkim wrażeniem, że facet mógł tak dobrze urządzić mieszkanie.

Jest pan samodzielny?

Sam sobie sprzątam, piorę i gotuję. Skończyłem liceum i w każdej chwili mogę podjąć studia w Londynie. Powoli wchodzę w dorosłe życie, ale nadal ciężko mi powiedzieć, czy mój dom to jeszcze Polska, czy już Anglia. Chyba jednak wciąż Polska – tutaj mam rodzinę, dziewczynę, przyjaciół.

Z kim trzyma się pan w klubie?

Raczej z młodymi, mniej znanymi piłkarzami, którzy przyszli do Arsenalu w tym czasie co ja. Większość z nich przebiła się do pierwszego zespołu – moich dwóch najlepszych kolegów to Jack Wilshere, z którym przez jakiś czas mieszkałem, a w tej chwili w Anglii robi się z niego wielką gwiazdę, i Franc Merida, Hiszpan, który niedawno w Pucharze Ligi strzelił bramkę i został zawodnikiem meczu. Oczywiście zazdrośnicy będą mówili, że jak się spyta van Persiego o Wojciecha, to nie będzie wiedział kto to. Będzie, będzie. Ale OK, niech sobie gadają.

Londyn nocą robi na panu wrażenie?

Życie nocne Londynu interesowało mnie w tamtym roku. Teraz się ustatkowałem, znalazłem miłość i nie chodzę po klubach.

Czytaj dalej...



Nawet żeby zwyczajnie potańczyć?

Tak się nie da! Londyn to miasto, w którym nie ma ładnych dziewczyn do czasu, gdy nie wyjdzie się potańczyć. A wiem o tym, bo przez długi czas byłem wolny i chętnie odwiedzałem lokale z kolegami. Wszyscy wiedzieli, że jesteśmy z Arsenalu, ale w klubach nocnych to, że jest się rozpoznawalnym wcale nie przeszkadza, a wręcz pomaga (śmiech).

Wielkomiejskość Londynu przytłacza?

Trzeba przyzwyczaić się do tłumów i huku. Londyn nie jest łatwy, ale to miasto, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Jako shoppoholik mam tu swój raj. Testu Londynu nie przechodzi wielu młodych piłkarzy, którzy nie dają rady i wracają do domu z płaczem. Jednak ci, którzy poradzą sobie w Londynie, są na dobrej drodze, by zrobić wielką karierę. Odnajdą się bowiem w każdym innym miejscu.