MARTA MIKIEL: Pojechała pani na wakacje prosto ze stołu operacyjnego. Rana po operacji dłoni nie sprawiała problemów na Mauritiusie?

AGNIESZKA RADWAŃSKA*: Kiedy wchodziłam do wody, starałam się trzymać rękę w górze. Właściwie to lekarze nie zabronił mi się kąpać, tylko prosili, żeby po wszystkim ładnie wysuszyć ranę. Ale woda nigdy się tam nie dostała, bo na wszelki wypadek miałam ze sobą gumowe rękawiczki chirurgiczne.

Reklama

Ręka się goi?

Wszystko goi się świetnie, we wtorek będę miała zdejmowane szwy. Z zewnątrz wygląda to dobrze. A jak ręka będzie się sprawowała, okaże się w poniedziałek, kiedy pierwszy raz wezmę do ręki rakietę. Wtedy miną trzy tygodnie od zabiegu. Jeśli będzie wszystko w porządku, zaczynam normalnie trenować. Na razie pewnie będę jednak więcej czasu spędzać na siłowni czy bieganiu niż na korcie.

Reklama

Była pani na wakacjach z siostrą Urszulą, Caroline Wozniacki i jeszcze jedną tenisistką polskiego pochodzenia – Angelique Kerber. Dlaczego miejsce trzymałyście w tajemnicy?

To chyba jasne. Niedawno można było zobaczyć w gazetach dlaczego.

Wasze zdjęcia z plaży ukazały się niemal zaraz po wyjeździe. Zepsuło wam to trochę wakacje?

Reklama

Było tak: dotarłyśmy na wyspę o siódmej rano, pospałyśmy jeszcze do dziewiątej, a godzinę później byłyśmy na plaży. A fotografowie już tam na nas czekali, z duńskiej gazety. Było ich pięciu, mieli taaaką długą lufę aparatu ukrytą pod parasolem i czatowali na nas z łódki rybackiej. Ja jeszcze pierwszego dnia nie wchodziłam do wody, ale kiedy dziewczyny próbowały podpłynąć w ich stronę, szybko uciekli. Chyba już zdobyli to, co chcieli. Śmiałyśmy się z tego.

Skoro już pierwszego dnia wiedziały panie, że prasa was śledzi, to pomysł na opalanie toples był prowokacją?

Nie było opalania toples, tylko rozwiązane paski od stanika, kiedy leżałyśmy na brzuchu. Ale kiedy jest 55 stopni, trudno, żeby na plaży nosić kożuch.

Zdjęcia niewiele odsłaniały, ale wzbudziły małe zamieszanie. Z punktu widzenia sponsora, firmy Longines, to mogło nadszarpnąć pani wizerunek. Była bura?

Nie spotkałam się z żadnymi uwagami. To wydarzenie przeszło całkowicie bez komentarza.

Wypoczywałyście aktywnie czy raczej na leżakach?

Plaża była codziennie, ale codziennie też była jakaś wycieczka. Jeździłyśmy na kładach, pływałyśmy kajakami, dwa razy nurkowałyśmy, zwiedziłyśmy plaże z każdej strony, całą wyspę. Były też akcenty sportowe, dziewczyny dużo pływały, ja chodziłam biegać. A jak zmęczone wracałyśmy do pokoju, to każda brała za pilot od telewizora. To już chyba taka choroba, bo włączałyśmy sobie sportowy kanał i oglądałyśmy męski turniej w Paryżu.

Wierzyła pani, że obroni to dziesiąte miejsce w rankingu?

Zupełnie nie. Wiele osób pod koniec sezonu pytało mnie, czy szykuję się do turnieju Masters. Odpowiadałam, że w tym roku nie mam szans. Po US Open brakowało mi kilkaset punktów w rankingu. Pamiętam moje słowa: musiałabym być w półfinale w Tokio i w finale w Pekinie, żeby jechać na Masters. To wtedy brzmiało jak coś zupełnie nieprawdopodobnego.

A jednak się udało. Co się stało, że mimo kontuzji tak świetnie zagrała pani na tych turniejach w Azji?

Sama nie wiem, bo naprawdę odczuwałam skutki urazu. W Krakowie dwa dni przed wyjazdem do Azji powiedziałam głośno, że nie sądzę, żebym jeszcze zagrała jakikolwiek mecz w tym sezonie. Postawiłam krzyżyk na ten rok. Jedynym wyjściem było dostać zastrzyk i jakoś dociągnąć do końca. Trenowałam po 15 – 20 minut dziennie, żeby nie przeciążać ręki. W Tokio poprosiłam o jak najpóźniejsze ustawienie pierwszego meczu z Jekatieriną Makarową. Po wszystkim byłam bardzo szczęśliwa. Nawet nie dlatego, że awansowałam do kolejnej rundy, ale że w ogóle dograłam ten mecz do końca. Cieszyłam się, że z kontuzją jest trochę lepiej i będę mogła wystartować w obowiązkowym turnieju w Pekinie. Potem grałam już na zupełnym luzie. Wiedziałam, że fizycznie nie jestem w stu procentach przygotowana. To były bardzo wyrównane spotkania. I tak, jak na początku roku przegrałam wiele meczów wygranych, tak teraz potrafiłam wygrać te prawie przegrane. Na koniec wszystko się zrównoważyło.

Nie robiła pani wrażenia, że walczy o przetrwanie – widać było pozytywne nastawienie.

Tak mnie podbudowało to pierwsze zwycięstwo. Ale najważniejsze, że nie było presji ani żadnych oczekiwań, nie sądziłam, że gram jeszcze o jakąś stawkę. Byle tylko skończyć sezon. I jakoś to wszystko szło siłą rozpędu, chociaż warunki były ciężkie i zmienne. Bo w Tokio korty bardzo szybkie, w Pekinie bardzo wolne, a potem była zmiana strefy czasowej i znów wolny kort pod dachem w Luksemburgu. I tam też był półfinał.

Jak skomentuje pani plagę kontuzji na turnieju Masters?

To koniec sezonu, każdy jest zmęczony i ma jakieś urazy. Szczerze mówiąc, w ogóle się nie spodziewałam tego, że jako druga rezerwowa wyjdę na kort. Dowiedziałam się o tym o północy w przeddzień meczu z Wiktorią Azarenką. Ja też w pewnym momencie tego spotkania miałam kryzys, chociaż może nie pokazałam tego po sobie. Kontuzje bywają mniej lub bardziej poważne. Ale na przykład postawę Dinary Safiny – wycofała się z turnieju po dwóch gemach pierwszego meczu – uważam za niesportową.

Wyszła na kort tylko po pieniądze?

A po co wychodzi się na kort w Dausze?

Pani w jej zastępstwie zagrała potem w Azarenką, która strasznie długo się męczyła, zanim wreszcie pogodziła się z faktem, że ma skurcze i musi zejść z kortu.

Kobiety są o wiele bardziej zażarte w bojach niż mężczyźni. Jak jakaś dziewczyna ma kontuzję nogi, pójdzie na kort i będzie grała na stojąco. Taką mentalność mają baby. Zawsze to mnie śmieszy, a widać to szczególnie na łączonych turniejach, gdzie jest podział na korty treningowe dla mężczyzn i kobiet. Zazwyczaj te damskie od rana do nocy są zajęte, ciężko wcisnąć się na pół godziny. Męskie większość czasu stoją puste, dziewczyny proszą obsługę, żeby pozwolono im na nich grać. Na wielkich szlemach to logiczne, że mężczyźni mniej trenują, bo grają do trzech wygranych setów, ale na innych imprezach jest to samo.

Przez cały sezon narzekała pani na restrykcyjne przepisy dla tenisistek z czołówki, a na koniec dostała za to wysoką premię, 250 tysięcy dolarów.

Zawsze są dwie strony medalu, bycie w czołówce WTA też ma plusy i minusy. Jednak dalej uważam, że granie w małych turniejach nie powinno być zabronione. Kalendarz startów ma być przez to zdrowszy, ale turniej w Dausze wcale tego nie pokazał. Mecze były dwa razy słabsze niż w połowie sezonu.

Kiedy była pani na wakacjach, był taki moment, że Marion Bartoli, która grała wtedy na Bali, mogła wypchnąć panią z dziesiątki. Śledziła pani jej postępy?

Było coś takiego. Chyba Ula zajrzała do internetu i się o tym dowiedziała. Czekałam wtedy na wynik tego półfinału na Bali. Okazało się, że Bartoli zeszła z kortu. Muszę powiedzieć, że po Masters przywiązałam się już do myśli, że jestem w dziesiątce, i bardzo chciałam tam pozostać.

Przed panią półtora miesiąca pobytu w Krakowie, będzie pani miała trochę czasu na coś poza treningami?

Przede wszystkim pokażemy się na uczelni, krakowskiej AWF, gdzie zaczynamy z siostrą studia. Ula już dziś poszła się rozejrzeć. Na razie pewnie pochodzimy trochę na zajęcia. Nie wiem, czy na dłuższą metę da się to połączyć z tenisem, ale spróbujemy, bo indywidualny tok studiów można zacząć dopiero od marca.

Obecny trener Jeleny Janković Ricardo Sanchez złożył wizytę pani ojcu. Czy to zapowiedź przyszłej współpracy?

Nic o tym nie wiem. To była wizyta prywatna, chciał zwiedzić Kraków, Zakopane, zobaczyć, jak jest w Polsce.

Jak będzie pani układać kalendarz startów na przyszły rok?

Podobnie jak w zeszłym sezonie, ale przez rękę będę musiała unikać maratonów, serii czterech czy pięciu turniejów z rzędu, jak choćby ostatnio przed US Open. Niektóre starty będę musiała odpuścić.

Przed Australian Open należałoby pani życzyć uniknięcia w pierwszej rundzie Justine Henin, która wraca po przerwie i nie będzie rozstawiona?

O tak. Zwłaszcza że być może będę musiała z nią zagrać w lutym w Polsce w Pucharze Federacji. Z Belgijek na pewno przyjedzie Kim Clijsters, ale z Henin jeszcze nie wiadomo. Ale ja na jej miejscu bym grała. To by były świetne mecze treningowe, wgranie się w sezon, zanim zacznie się prawdziwa walka o punkty.

Agnieszka Radwańska, ur. w 1989 r. w Krakowie, najlepsza polska tenisista (10. miejsce WTA), ćwierćfinalistka Wimbledonu, zaczęła studia na krakowskiej AWF