Przez cały turniej Murray grał jak natchniony. Wiedział jednak, że w finale przeciwko Federerowi musi zdobyć się na mecz swojego życia. Wyszło trochę zbyt zachowawczo, bezpiecznie, bez wyobraźni. Geniuszu nie zabrakło mu dopiero na ceremonii dekoracji, kiedy gratulował Federerowi zwycięstwa 6:3, 6:4, 7:6(11), którym Szwajcar wyśrubował własny rekord wielkoszlemowych tytułów do 16. – Jego osiągnięcia są niewiarygodne. Dziś był o wiele lepszy ode mnie. Mam nadzieję, że kiedyś tu wrócę i wygram – mówił Szkot. Musiał jednak przerwać, bo głos zaczął mu drżeć. Łykając łzy, ciągnął jednak dalej: – Wiem, jak bardzo kibicowali mi w moim kraju. Przykro mi, że nie mogłem wam dać zwycięstwa – kiedy wydawało się, że na dobre wybuchnie płaczem, powiedział zdanie, które pewnością przejdzie do historii tenisa. – Umiem płakać jak Roger. Szkoda tylko, że nie umiem grać jak on. Przepraszam – zakończył, a wypełniona do ostatniego miejsca Rod Laver Arena biła mu brawo. Tak samo, jak przed rokiem wspierała Federera, który zupełnie się rozkleił, patrząc jak trofeum Australian Open wędruje do rąk Rafaela Nadala. Jako zwycięzca Roger trzymał się dzielnie.

Reklama

– Jesteś za dobry, żeby w końcu nie wygrać Wielkiego Szlema. Nie martw się – pocieszał Murraya, którego pokonał w wielkoszlemowym finale po raz drugi, po US Open 2008. Wtedy Murray debiutował w walce o tak ważny tytuł, dał się łatwo pokonać. Tym razem miało być inaczej. Szkot miał powody do optymizmu, w końcu w zestawieniu ich spotkań prowadził 6 do 4. – Ale większość z nich to nie były mecze wielkoszlemowe, a te Federera obchodzą najbardziej – mówił komentujący finał w telewizji Mats Wilander, który dwa pierwsze sety określił, jako najlepsze w karierze Szwajcara. W trzecim secie Murray wyszedł na prowadzenie 5:2, nie zdołał jednak utrzymać tej przewagi, tak samo jak nie udało mu się wykorzystać czterech piłek setowych w tie-breaku.

– Murray nie może mieć sobie nic do zarzucenia – uważa Wojciech Fibak. – Dominacja i prowadzenie gry to nie jego domena. On gra tenis metodyczny, z kontry, zmusza przeciwników do błędów. Federera nie udało mu się na to nabrać. Szwajcar przerósł samego siebie. To niewiarygodne, że od pierwszej do ostatniej piłki był w stanie utrzymać koncentrację na takim poziomie. Zresztą podziwiałem obu. To tenis z innej planety, połączenie szachów z baletem.

Federer wygrał Australian Open po raz czwarty. Grał w 22. finale wielkoszlemowym, zdobył rekordowy 16. tytuł, a swój pierwszy, odkąd w sierpniu został ojcem bliźniaczek Myli Rose i Charlene Rivy.

Pokonując Justine Henin, Serena Williams zrównała się dokonaniami z amerykańską legendą tenisa Billie Jean King, która obserwowała finał z trybun. – Dogoniłam cię Billie, to był mój cel – powiedziała Serena, tuląc do siebie srebrny puchar, swoje 12. trofeum wielkoszlemowe.

Reklama

W sobotę na korcie centralnym Melbourne Park atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Zaledwie dwunasty mecz powrotu ze sportowej emerytury mógł przynieść Henin 8. wielkoszlemowy tytuł. Nawet dla tak doświadczonej tenisistki stawka tego spotkania musiała być paraliżująca. Serena, jak zawsze w najtrudniejszych warunkach, okazała się mistrzynią koncentracji. W połowie drugiego seta wydawała się w pełni zrelaksowana, jakby już czuła się zwyciężczynią. Henin zburzyła to poczucie, wygrywając 15 piłek z rzędu, po drodze zdobywając seta i prowadzenie w trzecim. Ostatecznie jednak nie udało jej się powtórzyć wyczynu swojej rodaczki Kim Clijsters, która swój pierwszy turniej wielkoszlemowy po długiej przerwie opuściła jako zwyciężczyni. Serena obroniła tytuł, wygrała 6:4, 3:6, 6:2, słowem pokazała, że jest Sereną Williams.

– Podziwiam ją za charakter i siłę mentalną. W ważnych momentach, cała obolała, obandażowana, potrafi zdobyć się na tenis najwyższej próby – mówił Fibak.

Gdyby sobotni finał wygrała Henin, byłaby pierwszą aktualną mistrzynią wielkoszlemową bez miejsca w rankingu – do tego potrzeba punktów z trzech turniejów, a Belgijka wzięła udział dopiero w drugim.