Ciało ma pan podrapane, a na twarzy widać ślady walki. Zawodowy boks to ciężki chleb.

TOMASZ ADAMEK*: Dokładnie. Żona mnie nie bije, a ja chodzę poobijany (śmiech). Taką mam robotę. Sam sobie taki zawód wybrałem. Kocham to, co robię. Dziś jestem szczęśliwy, bo odniosłem już 40. zwycięstwo na zawodowym ringu.

To była trudna walka?

Rywal był trudny, niewygodny, powszechnie niedoceniany. Trzeba się było naprawdę mocno napracować. Oddałem dużo ciosów na korpus. To było kluczem do zwycięstwa. Przed walką wiedzieliśmy, że Estrada jest bardzo ruchliwy, dlatego Andrzej (Gmitruk - red.) uczulał mnie, by zacząć ten pojedynek od bicia na dół. W ten sposób udało mi się go napocząć, ale przyznaję, że był to twardy, nieustępliwy rywal, boksujący zupełnie inaczej niż w walce z Aleksandrem Powietkinem. Jason prezentował dobrą formę, bo tym razem na przygotowania poświęcił blisko dziewięć tygodni. Wtedy o walce z Rosjaninem dowiedział się zaledwie cztery tygodnie wcześniej.

Reklama

W wadze junior ciężkiej nokautował pan bądź posyłał na deski, w Łodzi padł także Gołota. Czy to nie było frustrujące, że trafił pan Estradę wiele razy, a on wciąż stał?

W tym sporcie chodzi o to, by wygrywać, a nie zawsze nokautować. Poza tym trzeba mieć twardą szczękę i... jaja. Estrada to naprawdę mocny gość, dlatego dosyć szybko w tej walce zdałem sobie sprawę, że trzeba rozłożyć siły na pełne dwanaście rund. Ważne było, aby zmieniać pomysł na walkę, różnicować kombinacje i tempo. Uderzałem dwa, trzy ciosy, uciekałem i przede wszystkim musiałem cały czas myśleć, żeby nie zaliczyć pleców.

Reklama

Walka zaczęła się dobrze dla Estrady. To on wygrał pierwszą rundę, to on już pierwszym ciosem, mocnym prawym trafił pana nad lewą ręką. To pana nie zdeprymowało?

Nie. Zasada jest taka: jeśli nie możesz przyjąć, to nie wchodź do ringu i znajdź sobie inne zajęcie. Jeśli chcesz być mistrzem, to musisz potrafić przyjąć i oddać. Powiem więcej, musisz umieć wstać z desek i odrodzić się w walce.

Czy miał pan w tej walce, choćby przez chwilę, poczucie zagrożenia?

Nie było takiego momentu. Wiary nie zabrakło mi ani przez chwilę. Choć przyznaję, że te dwanaście rund kosztowało mnie sporo wysiłku. Walka była emocjonująca, niejednostronna, dlatego wierzę, że podobała się kibicom.

Estradzie bardzo nie podobał się za to werdykt. Amerykanin nie twierdził, że wygrał, ale nie mógł się pogodzić z oceną jednego z sędziów, który wypunktował ten pojedynek 118 - 110 dla Adamka.

Czytaj dalej >>>



Rzeczywiście chyba za wysoko. Wydaje mi się, że wygrałem tę walkę czterema, może pięcioma punktami.

Nie martwi pana, że te ciosy rywala nad pana lewą ręką jednak dochodzą?

Próbuje to poprawić od paru lat Andrzej Gmitruk, próbował także przed walką z Estradą Roger Bloodworth.

Coś trzeba z tym zrobić, bo jest paru ludzi w kategorii ciężkiej, którzy biją mocniej od Estrady.

Fakt. Przyjąłem parę ciosów, ale to jest boks i nie sposób uniknąć błędów. Zresztą co by to była za walka? Cieszmy się ze zwycięstwa. Błędy są nieuniknione. Zwłaszcza gdy przychodzi zmęczenie, to lewa ręka opada, spada koncentracja, a człowiek w ringu już nie jest tak mobilny. Ważne jest, aby te ciosy rywala umieć po części zneutralizować odchyleniem, by nie robiły krzywdy. Na razie mi się chyba to udaje, bo wygrywam.

A nie jest to trochę tak, że podczas ukrytych sparingów potrafi pan perfekcyjnie realizować taktykę, a kiedy wchodzi pan do ringu, czuje adrenalinę i wsparcie kilkunastu tysięcy kibiców, to po prostu zapomina o ustaleniach?

Wiadomo, że lubię się bić. Jestem w ringu i słyszę doping rodaków: dawaj, dawaj! Włącza mi się w głowie bitka. Jestem nieustępliwy, zadziorny i stąd może te ciosy, które też od czasu do czasu przyjmuję. Poza tym w sparingach są większe rękawice. Do walki wychodzisz w malutkich dziesiątkach (rozmiar rękawic - red.) i nie zawsze wszystko wyłapiesz. Za parę dni usiądę na spokojnie przed telewizorem, obejrzę tę walkę w skupieniu i dokonam analitycznego podsumowania.

Zwycięstwo nad Estradą zapewniło panu najprawdopodobniej Kalifornię...

Ferrari californię dostanę od Ziggy’ego, dopiero jak zostanę mistrzem świata. Taka jest umowa.

Miałem na myśli stan Kalifornia. Tam 24 kwietnia zmierzy się pan na 99 proc. z Chrisem Arreolą.

Aaa, nie wiedziałem, o którą chodzi.

Czytaj dalej >>>

To po kolei. Najpierw o Kalifornii, a potem o californii.

Ta pierwsza jeszcze nie jest taka pewna, bo będziemy chcieli boksować w naszym Prudential Center w Newark. Byłaby szansa na rekordową frekwencję. Ale to Arreola ma karty w ręku i to on zdecyduje. HBO chce tej walki, ale w ustalenie miejsca się nie wtrąca. Pozostawia to obydwu stronom. Poczekajmy jeszcze parę dni. A california? Tak jak powiedziałem, ferrari dostanę, dopiero jak założę pas mistrza świata wagi ciężkiej.

* Tomasz Adamek, 33 lata, bokser urodzony w Żywcu. Swoją pierwszą walkę w wadze ciężkiej stoczył w październiku 2009 roku, gdy pokonał przez nokaut Andrzeja Gołotę. Polak był posiadaczem pasów mistrzowskich federacji IBF i IBO w wadze junior ciężkiej oraz WBC w półciężkiej.