Jak pani przyjęła kolejny powrót męża na ring?
Po walce z Brewsterem nie chciałam słyszeć o boksie. Ale w końcu zrozumiałam, że Andrzej pragnie o tej porażce zapomnieć i chce, żeby inni też zapomnieli. A jedynym sposobem na to był efektowny powrót.

Można powiedzieć, że się udało.
Wszystko było tak, jak miało być. Kiedy zobaczyłam, że do ringu wnoszą ten czerwono-złoty pas, łzy mi stanęły w oczach. Andrzej wspominał, że to miała być walka o tytuł mistrza Ameryki Północnej, ale pasa się nie spodziewałam. A tu wreszcie jest.

Niewiele brakowało, by Andrzej walczył o prawdziwy pas mistrza świata.

Dobrze, że do tego nie doszło. O Samuelu Peterze mówiło się, że nie ma na niego mocnych. Andrzej obejrzał go sobie na deskach. Oni prawdopodobnie spotkają się w ringu, teraz Andrzejowi będzie łatwiej.

Co pani czuła, oglądając kryzys męża w pierwszej rundzie walki z McBride'em?
Pomyślałam: O nie, znów to samo. Tylko nie powtórka z Brewstera. Ale może, gdyby ta pierwsza runda poszła Andrzejowi za łatwo, potem tak by się nie zmobilizował. W drugiej wyszedł zupełnie inny, rozluźniony, gotowy. Mówiłam kilka razy, że Andrzej powinien walczyć 13 rund, ale zaczynać od drugiej.

Ale udało się odczarować złą passę w Madison Square Garden.
Jeden sędzia pierwszą rundę wypunktował 10:8 dla McBride'a. Tak punktuje się, kiedy jest nokdaun, a Andrzej nie był na deskach. Zupełnie, jakby spisali go na straty. Nie spodziewali się, że przetrwa, a już na pewno nie w takim stylu. Największe wrażenie zrobił na sędziach tym, że w pewnym momencie zaczął boksować z odwrotnej pozycji.

Mówi to pani jako dyplomowany specjalista.
Zdałam egzaminy na sędziego punktowego i ringowego. Nie mam licencji, bo do tego musiałabym przez 2 lata sędziować w kategorii Golden Gloves lub przez rok walki amatorskie. Nie spieszy mi się do tego, przynajmniej dopóki Andrzej boksuje. Po prostu chciałam wiedzieć, co decyduje o zwycięstwie lub porażce, kiedy walka nie kończy się nokautem.

Tak jak walki Andrzeja o mistrzostwo świata z Ruizem i Byrdem?
Dziś wiem, że Andrzeja oszukali. Rozwijając temat, musiałabym źle mówić o tamtych sędziach, a tego nie chcę. Mam nadzieję, że coś Andrzejowi podpowiem i że moja wiedza pomoże mu w przygotowaniu do następnych walk.

Nie marzy pani czasami, żeby to się wreszcie skończyło?
Wie pani, że tak. Andrzej wyjeżdża na obozy, zostawia mnie samą z całym domem. Ale nie mam mu za złe. Nie chcę, żeby do końca życia czuł, że odszedł przegrany. To zatruwa życie. Ale wie pani, cały czas myślę, jaką trzeba mieć odwagę, żeby wyjść po takiej porażce. Ja bym się nie zdecydowała.

Zawsze miała pani zrozumienie dla potrzeby samorealizacji męża. Kiedy przyjechał do Stanów ustaliliście, że z boksem koniec. Ale potem sama wysłała go pani do gymu Sama Colonny.
A co on miał robić? W Polsce tylko boksował. Mężczyzna nie może siedzieć w domu, nie na tym polega porządek w życiu. Mam takie powiedzenie - You've got to do what you've got to do. To znaczy, że każdy ma w życiu swoją powinność i od niej nie ucieknie.

I wyszło na to, że w USA pan Andrzej też nic innego oprócz boksu nie robił.
Nie przepracował ani dnia, nie licząc czasu, który spędził, zajmując się małą Olą, kiedy jak wróciłam do pracy.

I nigdy nawet nie probował zająć się chociażby biznesem?

Pieniądze ma tak poinwestowane, że to wszystko kręci się bez jego udziału. Andrzej jest stworzony do boksu. Nigdy tak naprawdę nie odszedł, nie stracił kondycji. Po Brewsterze przygotowywał się do kolejnej walki nic nikomu nie mówiąc. Jeździł na rowerze w Kolorado po 60 kilometrów dziennie. Zaczął z grupą ludzi ze sklepu ze sprzętem. Na początku, wiadomo, każdy chciał Gołotę wyprzedzić, ale po dwóch godzinach zostawał sam na czele, bo jest wytrwały. Jego sparingpartner powiedział, że pracując z Andrzejem, zaczął porządnie jeść. On ma takie informacje o odżywianiu, że nawet zawodowcy są w szoku. Jajka na śniadanie przygotowuje bez tłuszczu, na lunch sushi, ryby, wieprzowiny nie jada, owoce tylko przed posiłkiem. Łyka starannie dobrane witaminy.

Sportowiec idealny? A jaki człowiek?
Jak każdy ma swoje wady. Ale ma też dobre serce. I taką cechę - nie mówi źle o ludziach. Jak coś mu się nie podoba, załatwia sprawę tu i teraz, ale nie obgaduje za plecami. Czasem brak mu cierpliwości, wpada w złość, ale przecież sport, który uprawia, to sama agresja.

Dlaczego mu nie wychodziło, przecież ma tak wielki talent?

Nigdy nie miał łatwo. Jak bokser usłyszy, że walczy z Gołotą, przygotowuje się perfekcyjnie - jak do walki o unifikację pasów. Wiadomo, że na wygranej z Gołotą można sobie zrobić nazwisko. Poza tym Andrzej za bardzo się denerwował. Ale do ostatniej walki podszedł znacznie spokojniej. Chyba wreszcie dojrzał. Andrzej to late bloomer - to znaczy, że późno kwitnie. Może nadeszła jego pora.

Jest pani adwokatem. Czy nie przeszkadza pani w pracy to, że jest żoną znanego boksera-skandalisty?
Ludzie przychodzą po pomoc w rozwiązaniu sprawy. Jeślibym nie potrafiła tego załatwić, nie pomoże nawet pas mistrza świata wszechwag. Z drugiej strony nigdy nie usłyszałam nic złego na temat Andrzeja. Nikt nigdy nie miał takiego tupetu, żeby zapytać, a co tam w sprawie Włocławka. Ci, którzy Andrzeja nie lubią, pewnie do mnie nie przychodzą.

Wybieracie się na wybory?
Nie mam polskiego paszportu - za długie kolejki w konsulacie. Andrzej ma. Gdyby głosował, to z pewnością na Kaczyńskiego. Oboje mamy konserwatywne poglądy, jesteśmy katolikami. Chyba podobałaby nam się Polska, którą próbują wykreować Kaczyńscy. Może nieco bardziej ograniczona w porównaniu z innymi krajami, ale życie w niej chyba byłoby lepsze.







































Reklama