Nowym prezesem klubu został Andrzej Zalejski, jego prawa ręką będzie Henryk Tomaszewski. Obaj są blisko związani z Kopalnią Węgla Brunatnego "Bełchatów" i jej prezesem Jackiem Kaczorowskim. O ich związkach ze sportem - nie wiadomo nic. Do klubu, w charakterze dyrektora sportowego, wrócił też jego długoletni prezes Zdzisław Drobniewski. Wszyscy będą mieć jednak ogromne problemy z odbudowaniem pozycji GKS: nie tylko tej z poprzednich rozgrywek, ale także organizacyjnej. Coraz trudniej będzie namówić zawodników do przenosin do klubu, w którym polityka odgrywa tak ważną rolę i w którym jednym z podstawowych zarzutów wobec dawnego prezesa jest ten, że "skonstruował kontrakty piłkarzy tak, że nie można ich obniżyć w przypadku słabych wyników sportowych". Dodajmy jeszcze, że taki zapis, którego nie przyjmie żaden szanujący się zawodnik, byłby także niezgodny z przepisami Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Ożóg musiał odejść, bo latem zrobił co w jego mocy, by utrzymać w klubie jak najwięcej zawodników. Cel zrealizował, ale koszty nowych kontraktów dla wiodących zawodników były bardzo wysokie. Brakło natomiast ich pokrycia w wynikach. I do nikogo z władz KWB nie trafił argument, że o sukces jest trudniej niż w poprzednim sezonie. Wiele osób doszło do wniosku, że skoro udało się wszystko poukładać Ożogowi, uda się każdemu. Nic bardziej mylnego.
11 listopada 2006 roku GKS pokonał w Krakowie Wisłę 4:2 i to grając przez prawie godzinę w dziesiątkę. Wtedy właśnie, po przerwaniu historycznej serii zwycięstw na własnym stadionie ligowego potentata, w Bełchatowie zaczęto poważnie marzyć o mistrzostwie. To spotkanie zaczęło najpiękniejsze 5 minut w historii GKS. Ich ukoronowaniem mogło być mistrzostwo Polski, ale słabość ligowych tuzów - i to taką, jaka nie powtórzy się przez najbliższą dekadę - wykorzystał klub sponsorowany przez inną spółkę skarbu państwa. W Lubinie też trudno o tysiące kibiców i zainteresowanie mediów, a jednak Zagłębiu udało się sięgnąć po mistrzostwo. Bełchatowianom pozostał niedosyt.
"Nie mogę i nie chcę mówić źle o klubie, wspominać tego, co się stało. Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali, przeżyliśmy bardzo fajny okres" - mówi prezes Jerzy Ożóg. Jak zaklęty milczy także Orest Lenczyk: "Nie mogę nic powiedzieć, by nie zostało to wykorzystane przeciwko mnie" - powtarza tylko. Nie może narazić się nowym władzom, bo dostaną preteskt do dyscyplinarnego zwolnienia szkoleniowca, który bez względu na wszystko zapisał się w historii GKS jako ten, który doprowadził klub do największych sukcesów. Jego bezkompromisowość nie wszystkim się jednak podoba. Sposobu bycia Lenczyka najbardziej nie tolerują właśnie władze Kopalni. A to one mają najwięcej do powiedzenia.
Warto powiedzieć sobie szczerze - powtórka z zeszłego roku nie była możliwa, rozbudzonych wicemistrzostwem apetytów nie dało się zaspokoić. Wielka piłka wraca coraz śmielej do wielkich miast, dla tych mniejszych jest miejsce w środku tabeli, a najwyżej - na najniższym szczeblu podium. Przekonać zawodnika do przenosin do mniejszego miasta też będzie coraz trudniej, a pieniądze, jakie będzie trzeba za to zapłacić, będą stawać się coraz większe i dążyć do granicy, w której piłkarze zaczynają tracić motywację.
W składzie GKS nie zmieniło się wiele w porównaniu z zeszłym sezonem i pamiętnym meczem w Krakowie. W niedzielę przeciwko Wiśle może zagrać nawet 9 zawodników, występujących w podstawowej jedenastce wtedy, gdy bełchatowianie wygrywali 4:2. Ich poziom motywacji jest jednak inny: nie ma już tej euforii co półtora roku temu, nie ma tej wiary we własne możliwości, która pozwoliła wygrywać na boiskach największych potentatów, nie ma ogromnej ambicji. Jest ponownie szara piłkarska rzeczywistość, kojarzona z Bełchatowem przez ostatnie 30 lat. Jedynym wymiernym śladem lepszych czasów pozostanie patera za drugie miejsce w lidze i - co znacznie ważniejsze - kilka nowych boisk, na których trenować może młodzież, której coraz więcej pojawia się w reprezentacjach kraju różnych kategorii wiekowych. Tych na szczęście nie zniszczy nawet polityka.