Pani przygotowania do igrzysk były wyjątkowe. Czy same treningi i kilka sparingów wystarczy, żeby w Pekinie rozegrać turniej życia?
Katarzyna Skowrońska-Dolata: Nie występowałam w Grand Prix, tylko cały czas trenowałam na obozach. Myślę, że to dobry sposób na przygotowania do igrzysk. Często miałyśmy po dwa 2,5 godzinne treningi dziennie, do tego siłownia, itd. Nie odpuszczałam, bo wiedziałam, że jeśli teraz wymięknę, to w najważniejszym momencie igrzysk może mi czegoś zabraknąć. Jakiegoś szczegółu, który wtedy urośnie do gigantycznych rozmiarów.

Reklama

Wytrzyma pani kondycyjnie?
Tak. Każdy trening robiłam na maksa. Kończyło się to czasami silnym bólem pleców. To kwestia obciążeń na siłowni, zdecydowałam się na to, by maksymalnie przygotować się do igrzysk. Półprzysiady robiłam ze sztangą 160-170 kilo, w seriach po 6 lub 8 powtórzeń. To sporo, sama się dziwiłam, że jestem w stanie tyle wziąć. Potem skoki na skrzynię z 5-10-kilogramową kamizelką.

Jak trener Bonitta przygotowywał was do igrzysk od strony mentalnej?
Od dłuższego czasu na treningach była presja. „Zbliża się olimpiada, zrób to dobrze. Nikt tam ci nie odpuści, nie będzie atakował lżej” – powtarzał. Jeśli się mylimy, trener dorzuca piłkę tak długo, aż któraś z nas nie wykona idealnie akcji, którą zaplanował. Wymaga od nas perfekcjonizmu.

Wytrzymujecie tę próbę?
Jak przyjdzie do pierwszego meczu w Pekinie, będzie wielka presja i nerwy. Dlatego trzeba to przećwiczyć na treningach. Taki sposób przygotowań jest dobry, choć nie zawsze przyjemny. Są momenty, gdy trener się z nami pośmieje, pożartuje, poda ci piłkę, a innym razem jest arogancki, nieobliczalny, nakręca atmosferę.

W tym sezonie po raz pierwszy nie ma pani silnej pozycji w kadrze.
Nigdy nie miałam miejsca w kadrze za nazwisko. Każdy ma swoje lepsze i gorsze dni. Za Niemczyka gorsze zdarzyły mi się po pierwszych mistrzostwach Europy. Mimo wszystko dał mi szansę i nie rozczarował się. Dziś jestem pewna tego, co robię, czuję się silna. Wiem jednak, że jeszcze mi sporo brakuje. Czasami mnie to wkurza, że gram tu już tyle czasu, oddałam reprezentacji tyle serca, życia prywatnego i cały czas muszę udowadniać, że jestem profesjonalistką, że nie zawiodę. Za każdym razem jak przegrywamy, to ja biorę za to odpowiedzialność, bo zmieniłam pozycję na boisku. Czasem na zebraniach uszy mi więdną. Czemu w każdym aspekcie życia muszę komuś coś udowadniać i jestem wiecznie obserwowana? Wiecznie jestem poddawana próbie. Nie tylko na boisku, ale i poza nim. Co takiego robię, że mam ciągły egzamin dojrzałości?

Bonitta zdaje sobie sprawę, że oczekiwania wobec was są ogromne. Mówi, że celem jest ćwierćfinał, ale chyba każda z was mierzy wyżej.
Nie możemy dać ciała, ale nic nie musimy. My tylko marzymy i chcemy. Czy nam się uda? Tego nie wie nikt. Fajnie byłoby powiedzieć: wrócę z Pekinu z medalem. Tego zrobić nie mogę, choć taki cel sobie stawiam. Jeśli jedziesz na igrzyska tylko po to, żeby tam wystąpić, a nie coś wygrać kiedy masz szansę, to nie jest w porządku.

Igrzyska w Pekinie to dla pani zamkniecie pewnego rozdziału w życiu?
Nie. Mam nadzieję, że pojadę jeszcze na kolejną olimpiadę. Pierwszy cel został osiągnięty, choć było ciężko. Mało brakowało, bym w ogóle nie pojechała na igrzyska. Przez moment byłam poza kadrą, miałam spakowaną torbę. Ale to minęło, dziś jestem szczęśliwa, bo znalazłam się w Pekinie.

Reklama

Ma pani na myśli sytuację, w której Bonitta wyrzucił ze zgrupowania trójkę Skowrońska, Skorupa i Barańska. Mimo wszystko zabrał was do Chin.
Chciałabym jak najszybciej o tym zapomnieć. Stało się, nieraz jeszcze pewnie spotka mnie w życiu coś gorszego. Reprezentacja jest zawsze, nie trzeba sobie zamykać do niej drogi. Wkurzało mnie, że wszyscy mieli z pożywkę z afery wokół kadry. Nikogo nie interesowało, jak przebiegają przygotowania, tylko co z atmosferą w ekipie, rozdrapywanie ran, podkręcanie napięcia. To nie było i nie jest najważniejsze. Liczy się to, co zagramy na igrzyskach.

W Pekinie musi się pani uzbroić w cierpliwość i przygotować na to, że siądzie pani od czasu do czasu na ławce, może nawet na dłużej. To chyba nie przychodzi pani zbyt łatwo.
Zawsze stawałam na rzęsach, żeby być na boisku, więc teraz, kiedy siadam na ławce jestem zdenerwowana. Pierwszy raz w życiu na dłużej zostałam rezerwową. Ale zdaję sobie sprawę, że to część bycia w zespole. To nie jest sport indywidualny. Nie liczę się „ja“, tylko „my“. Gdyby na pierwszy mecz z Kubą trener posadził mnie na ławce, byłoby mi ciężko. Miałam już z nim różne przejścia. Mówił, że nie umiem być w zespole, bo jak jestem w rezerwie to mam kwaśną minę, nie godzę się z tym. Teraz nauczyłam się, że muszę te decyzje akceptować.