Przed rajdem po cichu marzył pan o miejscu w pierwszej dziesiątce. Jest piąta pozycja, najlepsza w historii polskich występów w Dakarze. Co pan czuje będąc na mecie w Buenos Aires?
Krzysztof Hołowczyc: Jestem bardzo szczęśliwy, bo pracowałem na ten sukces ponad cztery lata. Nie jest łatwo przestawić się z klasycznych rajdów na długodystansowe ściganie. Mam ogromną satysfakcję, bo od początku jechaliśmy szybko i pewnie.
Co się stało, że po nieudanych poprzednich występach w Dakarze, tym razem odniósł pan sukces?
Po raz pierwszy przejechałem ten rajd tempem dakarowym. Nie byłem kierowcą rajdowym pędzącym przed siebie. Dojechałem do mety ze spokojem, można powiedzieć z uśmiechem na twarzy. To był piękny rajd, ale też niezwykle trudny. Wymagał od nas wielkiej kondycji, dużego zaangażowania i myślenia.
>>>"Hołek" wściekły na organizatorów Rajdu Dakar
Nie zazdrości pan zwycięstwa Ginielowi De Villiersowi, który jechał fabrycznym Volkswagenem?
To prawda, że w wielu sytuacjach byłem szybszy od zwycięzcy Dakaru, ale patrząc na cały rajd, to on jednak był lepszy. Wiem, że by walczyć o zwycięstwo, trzeba dysponować samochodem fabrycznym. Mamy swoje pomysły, wierzę, że uda się je zrealizować. Za rok nie powiem, że interesuje mnie pierwsza dziesiątka. Nie, wtedy będzie mnie interesować pierwsza trójka.
Komu dedykuje pan ten sukces?
Rodzinie. Mojej żonie i córkom. To dzięki nim jestem tym, kim jestem. Zawsze mnie wspierają. I dzięki nim wracam do domu niczym rycerz z wojny. Tym razem nie połamany.
Momentami ten rajd wyglądał niczym wojna. Wielu rannych zawodników nie dojechało do mety.
Najbardziej cieszę się z tego, że jestem cały i zdrowy. Nie brakowało dramatycznych momentów. Kilka razy miałem strach w oczach. Niesamowite jest to, ile razy każdy z nas przełamywał w tym rajdzie własne słabości.
>>>Dramat Hołowczyca na Rajdzie Dakar
Ten Dakar był trudniejszy od afrykańskiego?
Według mnie dużo cięższy niż te afrykańskie, pełen pułapek i niezwykle niebezpiecznych miejsc. Ale chyba organizatorom właśnie o to chodzi, żeby legenda Dakaru, najtrudniejszego i najbardziej niebezpiecznego rajdu świata, trwała nadal. Rajd w Ameryce Południowej ma przed sobą wielką przyszłość. Kibice tworzą tu niezwykłą atmosferę.
Można porównać ten rajd do innych zawodów?
Dakar to olimpiada sportów motorowych. To jest Mont Everest, szczyt, na który każdy chciałby się wspiąć. Ja swój Everest zdobyłem.
Co dalej?
Mam różne pomysły, ale za wcześnie dzielić skórę na niedźwiedziu. Razem z Jeanem-Markiem Fortinem mamy duży potencjał i możemy walczyć o wszystko. Kiedyś powiedziałem, że mogę rywalizować w Dakarze o zwycięstwo. Ten czas zbliża się wielkimi krokami.