Do przerwy wszystko szło zgodnie z planem Lecha
W ubiegły czwartek Lech w Lidze Konferencji poległ w pojedynku z mistrzem Gibraltaru. Podopieczni Nielsa Frederiksena przegrali z Lincoln Red Imps 1:2. Dziś "Kolejorz" wprawdzie wygrał 2:1, ale jego piłkarze i tak się skompromitowali. Mistrzowie Polski o awans musieli drżeć do ostatniego gwizdka sędziego, a przed dogrywką uratowało ich czujne oko sędziego.
W pierwszej połowie do siatki gospodarzy trafili Filip Jagiełlło oraz Joel Pereira. Lech prowadził 2:0 i wydawało się, że ze spokojem zamelduje się w 1/8 finału Pucharu Polski. W 54. minucie kontaktową bramkę dla Gryfa zdobył Damian Wojda.
Lech miał sporo szczęścia
Czwartoligowcy nie mając nic do stracenia ruszyli po drugiego gola. W 86. minucie po samobójczym trafieniu piłka ponownie znalazła się w siatce Bartosza Mrozka. Bramka jednak nie została uznana, bo arbiter Mateusz Jenda słusznie odgwizdał spalonego.
Piłkarze Lecha koncertowo zaprzepaścili okazję na trzeciego gola
Piłkarze Gryfa do ostatniego gwizdka sędziego nie rezygnowali. W doliczonym czasie do drugiej połowy mieli rzut wolny. Gospodarze postawili wszystko na jedną kartę. W pole karne gości powędrował nawet bramkarz miejscowej drużyny.
Stały fragment gry został źle rozegrany i po przechwycie lechici wyszli z kontrą, która powinna zakończyć się trzecim golem. Jednak zawodnicy z Poznania wręcz w koncertowy sposób zaprzepaścili okazję. Sammy Dudek chyba zapomniał o przepisach gry w piłkę nożną. Mając przed sobą pustą bramkę i jednego obrońcę obrońcę rywali, podał do znajdującego się bliżej bramki niż on Gisliego Thordarsona. Młody gracz Lecha najwidoczniej zapomniał, że w takiej sytuacji linię spalonego wyznacza futbolówka. Islandczyk trafił do siatki, ale gol nie został zaliczony. Graczom Ekstraklasy takie błędy, w takich sytuacjach nie powinny się zdarzać.